CzÄĹÄ 3: Wróşkowy magazyn
Chtholly nigdy jej zbytnio nie lubiĹa. Zawsze nazywaĹa jÄ swojÄ mĹodszÄ siostrÄ i tak traktowaĹa. OczywiĹcie wróşki, nierodzÄ ce siÄ z Ĺona matki, nie mogÄ mieÄ rodzeĹstwa jako takiego. UsprawiedliwiaĹa jednak ich domniemanÄ relacjÄ tym, Ĺźe pochodziĹy z tego samego lasu na tej samej dryfujÄ cej wyspie, albo tym, Ĺźe przybyĹa piÄÄ lat wczeĹniej. Podrzucanie tych przypadkowych faktĂłw jako dowodu denerwowaĹo bĹÄkitnowĹosÄ dziewczynÄ jeszcze bardziej.
Ĺwietnie posĹugiwaĹa siÄ Wydobytymi BroĹmi. ByĹa to kolejna rzecz, ktĂłrej nie lubiĹa nastolatka. PamiÄtaĹa odprowadzanie jej wzrokiem do bitew, chwalenie siÄ swoim wielkim mieczem czy powroty do domu z szerokim uĹmiechem na twarzy. Zaraz po tychĹźe powrotach wpadaĹa do stoĹĂłwki i z wyrazem rozkoszy na ustach wgryzaĹa siÄ w sernik, ktĂłry widniaĹ wtedy w menu.
Pewnego razu w przypĹywie kaprysu, wtedy jeszcze mĹoda i niedoĹwiadczona Chtholly, zapytaĹa jÄ o coĹ.
– Dlaczego zawsze nosisz tÄ broszkÄ, pomimo Ĺźe do ciebie nie pasuje?
– Ahaha, jesteĹ zbyt szczera. Twoja starsza siostrzyczka bÄdzie pĹakaÄ, wiesz?
– Nie jesteĹ mojÄ starszÄ siostrÄ âŚ
– Echh? Na pewno nie mogÄ byÄ mĹodszÄ siostrzyczkÄ .
– Po pierwsze nie jesteĹmy siostrami.
Po kilku minutach ich zwyczajnego, beztroskiego przekomarzania siÄ, rozluĹşniĹa swĂłj uĹmiech.
– KiedyĹ teĹź miaĹam kogoĹ, kto byĹ dla mnie jak starsza siostra. WziÄĹam tÄÂ broszkÄ od niej.
– WziÄĹaĹ? Nie daĹa ci jej?
– To byĹ jeden z jej skarbĂłw. Zawsze jÄ nosiĹa i bardzo o niÄ dbaĹa, wiÄc kiedykolwiek o niÄ nie zapytaĹam, nigdy mnie nie sĹuchaĹa.
W tym momencie bĹÄkitnowĹosa pomyĹlaĹa, Ĺźe dziewczyna byĹa duĹźo bardziej zĹa niĹź sÄ dziĹa wczeĹniej, kradnÄ c komuĹ tak waĹźnÄ rzecz. Lecz jak zawsze wyĹmiaĹa jej krytykujÄ ce spojrzenie.
– WyzywaĹam jÄ do przeróşnych gier, chcÄ c broszki jako wygranej. Oceny na naszych treningach, konkursy jedzenia czy gry karciane. Nigdy nie wygraĹam. Pomimo tego dalej z niÄ konkurowaĹam, bo byĹo przy tym duĹźo frajdy.
Chtholly juĹź dokĹadnie wiedziaĹa jak zakoĹczy siÄ ta historia. JeĹli nie znaĹa samozwaĹczej starszej siostry oznaczaĹo to, Ĺźe znikĹa juĹź przed jej przybyciem tutaj. Nie odzywaĹa siÄ, nie chcÄ c o to pytaÄ, lecz najwidoczniej byĹo to widaÄ na jej twarzy.
Jej âstarsza siostraâ poklepaĹa jÄ i kontynuowaĹa dalej: – Koniec koĹcĂłw, wygraĹam walkowerem. Pewnego dnia wyruszajÄ c na bitwÄ nie naĹoĹźyĹa swojej broszki. ZostawiĹa jÄ na blacie swojego biurka w pokoju, wiÄc staĹa siÄ moja – zaĹmiaĹa siÄ, pomimo Ĺźe jej rozmĂłwczyni nie widziaĹa niczego zabawnego w tej historii. – TakĹźe myĹlÄ, Ĺźe Ĺşle na mnie wyglÄ da⌠Ale czujÄ, Ĺźe muszÄ jÄ nosiÄ.
Co wiÄcej, nigdy jej zbytnio nie lubiĹa. Ale patrzÄ c wstecz, moĹźe nie byĹa wcale taka zĹa. WiÄc tego dnia, w ktĂłrym nie wrĂłciĹa do domu z bitwy, nastolatka weszĹa do jej pokoju. Za otwartymi drzwiami leĹźaĹa kupa bielizny, gry karciane i inne rozmaite rzeczy rozrzucone wokĂłĹ. WĹrĂłd tych rupieci, jedynie blat biurka byĹ czysty. Na samym Ĺrodku leĹźaĹa samotnie srebrna broszka.
W ciÄ gu kilku ostatnich dni Willem nie spotkaĹ ani razu niektĂłrych wróşek. Chtholly, Ithea i Nephren. Wszystkie z wzglÄdnie starszych dziewczÄ t gdzieĹ zniknÄĹy. Kiedy pomyĹlaĹ nad tym przez chwilÄ, uznaĹ, Ĺźe musiaĹo zdarzyÄ siÄ coĹ wyjÄ tkowego i zdecydowaĹ, Ĺźe nie bÄdzie dalej drÄ ĹźyĹ tematu. Bez zastanowienia zaakceptowaĹ tÄ sytuacjÄ.
Ziemia w dalszym ciÄ gu byĹa trochÄ wilgotna po porannym deszczu. DruĹźyna czerwona, ktĂłra miaĹa problemy podczas pierwszej poĹowy gry, zaczÄĹa przechodziÄ do ofensywy. Morale zawodnikĂłw wzrosĹy i wszyscy razem zdecydowali, Ĺźe naleĹźy rozbiÄ twarz kapitana druĹźyny biaĹej podczas drugiej poĹowy.
Silny powiew wiatru zdmuchnÄ Ĺ lecÄ cÄ w powietrzu piĹkÄ do gÄstych zaroĹli. Dziewczynka goniÄ ca zgubÄ byĹa typem osoby, ktĂłra nigdy siÄ nie poddaje i nie zwraca uwagi na wĹasne stopy, spoglÄ dajÄ c w niebo. DodajÄ c do siebie te rzeczy, rezultat mĂłgĹ byÄ tylko jeden. Zdeterminowana by zĹapaÄ swĂłj cel, wpadĹa gĹowÄ w gÄste zaroĹla.
– Hej! Wszystko w porzÄ dku?
– AĹ aĹ⌠To byĹa poraĹźka.
Zderzenie wyglÄ daĹo tak Ĺşle, Ĺźe powaĹźne obraĹźenia nie byĹyby niczym zaskakujÄ cym. WiÄc kiedy dziewczyna ĹmiejÄ c siÄ wstaĹa z ziemi, Willem  odetchnÄ Ĺ z ulgÄ . Wtedy jednak, sekundÄ później, zamarĹ z przeraĹźenia. Na lewym udzie dziewczyny widniaĹo gĹÄbokie rozdarcie, a jej prawe ramiÄ przebite byĹo cienkÄ gaĹÄ zkÄ . Na szczÄĹcie, oceniajÄ c po iloĹci wypĹywajÄ cej krwi, tÄtnica nie zostaĹa uszkodzona, lecz wciÄ Ĺź nie wyglÄ daĹo to na lekkie zadrapanie, jak sugerowaĹo zachowanie zranionej.
– To nie wyglÄ da zbyt dobrze. Musimy to od razu opatrzyÄ.
– Echh? Wszystko jest dobrzeee – odpowiedziaĹa nonszalancko. – Tak czy siak, grajmy grajmy! RobiĹyĹmy wĹaĹnie comeback!
Willem nie mĂłgĹ uwierzyÄ swoim wĹasnym uszom. MoĹźe rany nie byĹy tak powaĹźne, jak na to wyglÄ daĹo? Lecz bez róşnicy ile razy sprawdzaĹ, byĹ pewny, Ĺźe wymagaĹy one natychmiastowego opatrzenia, bo w innym przypadku Ĺźyciu dziewczynki mogĹo groziÄ niebezpieczeĹstwo.
– ⌠nie boli ciÄ?
– Boli. Ale wiesz co? WĹaĹnie siÄ rozgrzewaĹyĹmy! – GestykulowaĹa w jego kierunku z szerokim uĹmiechem na twarzy i podekscytowaniem, by ten wznowiĹ grÄ.
W koĹcu zaczÄ Ĺ wszystko rozumieÄ. Tak jak powiedziaĹa, bĂłl rzeczywiĹcie byĹ, byÄ moĹźe nawet ogromny. Ta dziewczynka — oraz pozostaĹe, ktĂłre nie zauwaĹźyĹy niczego dziwnego w jej zachowaniu — nie uwaĹźaĹy takich urazĂłw za coĹ wielkiego. Po jego plecach przeszedĹ dreszcz. CzuĹ siÄ jakby byĹ otoczony przez nieznane, tajemnicze istoty. ByÄ moĹźe nie byĹo to tylko uczucie, lecz rzeczywistoĹÄ, ktĂłrej wczeĹniej nie potrafiĹ zauwaĹźyÄ.
– Koniec gry.
W ramach protestu dzieciaki zaczÄĹy jÄczeÄ, lecz chĹopak nie zwracajÄ c na nie uwagi popÄdziĹ w stronÄ magazynu, niosÄ c okaleczonÄ w ramionach.
– âŚwiÄc dlaczego osoba z depresjÄ nie jest tÄ rannÄ , lecz tÄ , ktĂłra jÄ przynosi? – NoszÄ c szpitalny fartuch na swoich normalnych ubraniach, Nygglatho przepytywaĹa Willema.
Dziewczyna leĹźaĹa na pobliskim Ĺóşku z zabandaĹźowanymi koĹczynami, dÄ sajÄ c siÄ z powodu zawieszenia gry. MĹody mÄĹźczyzna siedziaĹ na krzeĹle z twarzÄ ukrytÄ w dĹoniach.
– Do dzisiaj niczego nie zauwaĹźyĹem⌠Te dzieci nie sÄ zbytnio przywiÄ zane do swojego Ĺźycia, co nie? – SiedzÄ c w tej pozycji zapytaĹ kobietÄ, majÄ c nadziejÄ, Ĺźe ta wie coĹ na ten temat.
– Hmm, tak sÄ dzÄ. Â Zdecydowanie majÄ takÄ skĹonnoĹÄ.
– To nie jest normalne⌠W kaĹźdym razie, czym one sÄ ?
ZatrzymaĹa siÄ na chwilÄ i westchnÄĹa, pytajÄ c w odpowiedzi: -Â NaprawdÄ chcesz wiedzieÄ?
W koĹcu chĹopak podniĂłsĹ wzrok.
– JesteĹ ich nadzorcÄ , nawet jeĹli moĹźliwym jest, Ĺźe to tylko pusty tytuĹ. WiÄc jeĹźeli chcesz informacji na ich temat, nie mam prawa odmĂłwiÄ. – Jej gĹos staĹ siÄ bardziej powaĹźny. – PrawdÄ mĂłwiÄ c, nie chcÄ ci o tym mĂłwiÄ. Po usĹyszeniu tego, zmienisz swĂłj stosunek do nich. Na poczÄ tku myĹlaĹam, Ĺźe jesteĹ trochÄ przeraĹźajÄ cy, ale teraz jestem wdziÄczna, Ĺźe byĹeĹ dla nich tak miĹy. ChciaĹabym, jeĹli to moĹźliwe, by pozostaĹo tak troszeczkÄ dĹuĹźej.
– ⌠powiedz mi proszÄ.
– Dobrze wiÄc⌠Chyba nie mam wyboru. – Ramiona Nygglatho opadĹy. – ĹciĹle mĂłwiÄ c, te dzieciaki nie ĹźyjÄ . Ich ciaĹa nie bojÄ siÄ Ĺmierci, poniewaĹź tak naprawdÄ nie sÄ Ĺźywe. Ich umysĹy sÄ inne, lecz za mĹodu podÄ ĹźajÄ jedynie za instynktami i Ĺatwo stajÄ siÄ nieostroĹźne.
– Przepraszam⌠Nie rozumiem ani jednego sĹowa, ktĂłre mĂłwisz.
Nie ĹźyjÄ ? Co to niby za Ĺźart? Jakim cudem uparte, energiczne, krzykliwe dziewczynki, ktĂłre widziaĹ kaĹźdego dnia mogÄ byÄ⌠nieĹźywe?
– Hmm⌠TeĹź nie chciaĹam w to uwierzyÄ za pierwszym razem – wyszeptaĹa cicho. WyszĹa z pokoju i zrobiĹa gest w jego kierunku. – ChodĹş  za mnÄ . ChcÄ ci coĹ pokazaÄ.
Willem niemrawo siÄ podniĂłsĹ i poszedĹ za niÄ , wciÄ Ĺź caĹkowicie zmieszany.
– Emnetwyci. DomyĹlam siÄ, Ĺźe sporo o nich wiesz?
– ⌠tyle co kaĹźdy.
– Nie musisz byÄ taki skromny – zachichotaĹa. – Legendarna rasa, ktĂłra rzÄ dziĹa ziemiÄ ponad piÄÄset lat temu. Nie byli obdarzeni Ĺźadnymi wyjÄ tkowymi talentamiâŚ
MĂłwi siÄ, iĹź Emnetwytom brakowaĹo odstraszajÄ cego rozmiaru gigantĂłw. Nie mieli tak subtelnej magii jak elfy. Ich umiejÄtnoĹci budownicze bladĹy w stosunku do moleian. Ich szybkoĹÄ reprodukcji nigdy nie mogĹa dorĂłwnaÄ tej orkĂłw. OczywiĹcie brakowaĹo im takĹźe przytĹaczajÄ cej siĹy smokĂłw. Pomimo bycia ĹźaĹosnym istnieniem bez ponadprzeciÄtnych umiejÄtnoĹci, Emnetwyci rzÄ dzili na  ziemi przez bardzo dĹugi czas, odpierajÄ c ataki praktycznie wszystkich innych ras.
– Ach⌠Rozumiem.
– I jeszcze jedna rzecz: smakowali o wiele lepiej od jakiejkolwiek innej rasy. Ten fakt jest przekazywany z pokolenia na pokolenie wĹrĂłd trolli.
Ta legenda musi wygasnÄ Ä. NaprawdÄ.
– Jednym z gĹĂłwnych powodĂłw ich siĹy byĹ system broni, ktĂłre funkcjonujÄ teraz pod nazwÄ Wydobytych Broni.
– ⌠sĹyszaĹem o nich wczeĹniej. Anaala raz wspomniaĹa, Ĺźe jeĹli znajdzie funkcjonujÄ cÄ WydobytÄ BroĹ, bez problemu pokrywa ona koszt kilku kolejnych wypraw.
– Mhm. PrzedsiÄbiorstwo Handlowe skupuje je za minimum dwieĹcie tysiÄcy bradali. NajwiÄcej to byĹo bodajĹźe osiem milionĂłw.
Osiem milionĂłw. Willem mĂłgĹby spĹaciÄ swĂłj pokaĹşny dĹug piÄÄdziesiÄciokrotnie i wciÄ Ĺź trochÄ by zostaĹo.
– I⌠wszystkie Wydobyte Bronie zebrane przez PrzedsiÄbiorstwo HandloweâŚ
Kobieta zatrzymaĹa siÄ, gdy dotarli przed nietypowo wielkie, wytrzymaĹe drzwi. ByĹy caĹkowicie pokryte cienkÄ warstwÄ metalu z ostrymi gwoĹşdziami sterczÄ cymi na brzegach. Zamek wyglÄ daĹ bardziej skomplikowanie niĹź zwykĹa dziurka od klucza, a towarzyszÄ ca mu gaĹka wyglÄ daĹa na nieprawdopodobnie ciÄĹźkÄ . W tym âmagazynieâ przepeĹnionym Ĺźyciem, niepasujÄ ce do tego miejsca wejĹcie znajdujÄ ce siÄ przed nimi, posĹuĹźyĹo jako przypomnienie o jego oficjalnym statusie obiektu wojskowego.
– ⌠sÄ w tym pomieszczeniu.
Nygglatho z ĹatwoĹciÄ otworzyĹa drzwi i popchnÄĹa je do Ĺrodka. GĹÄboki dĹşwiÄk przypominajÄ cy burczenie w brzuchu odbiĹ siÄ od Ĺcian korytarza. PleĹĹ i kurz poĹÄ czyĹy siÄ by stworzyÄ nieprzyjemny, wilgotny zapach, ktĂłry znalazĹ drogÄ do nosa chĹopaka.
To prawie jak grobowiec. WyglÄ daĹ na jeden z takich, gdzie pochowany zostaĹ staroĹźytny krĂłl ze swoimi skarbami, a gĹupie hieny cmentarne prĂłbujÄ c coĹ ukraĹÄ, zostaĹy przeklÄte. Willem tak naprawdÄ nie widziaĹ nigdy Ĺźadnego na wĹasne oczy, ale sĹyszaĹ kilka takich opowieĹci. Cóş, nie miaĹ zielonego pojÄcia czy podobne konstrukcje pozostaĹy jeszcze tam na dole, na ziemi.
W pomieszczeniu nie byĹo ĹwiateĹ. MĂłgĹ powiedzieÄ, Ĺźe za ciemnoĹciÄ coĹ siÄ kryĹo, lecz nie potrafiĹ stwierdziÄ, co dokĹadnie.
– DosyÄ ostra ochrona, co?
– No cóş, znajduje siÄ tutaj masa niebezpiecznych rzeczy.
Stali nieruchomo, czekajÄ c aĹź ich wzrok przyzwyczai siÄ do panujÄ cego mroku.
– Wiekowe bronie, ktĂłrych sposoby wytwarzania, naprawiania i dzierĹźenia zostaĹy na zawsze utracone. Bronie stworzone przez bezsilnÄ rasÄ do unicestwienia wszechpotÄĹźnych smokĂłw i Przybyszy. Bronie symbolizujÄ ce wolÄ do stawiania oporu i siĹÄ do walki. Bronie, ktĂłre pomimo dzierĹźenia przez pojedyncze jednostki, mogĹy zmieniÄ losy caĹej wojny.
Tajemnicza zawartoĹÄ pomieszczenia zaczÄĹa byÄ zauwaĹźalna.
– Haha⌠– zaĹmiaĹ siÄ nerwowo chĹopak.
O jednÄ ze Ĺcian opieraĹy siÄ tuziny mieczy. Pomimo tego, Ĺźe nie widziaĹ ich jeszcze dokĹadnie, byĹy one o wiele wiÄksze od zwykĹych dĹugich mieczy uĹźywanych jedynie do ceremonii czy osobistych walk. RóşniĹy siÄ dĹugoĹciÄ , lecz wiÄkszoĹÄ rozciÄ gaĹa siÄ na wysokoĹÄ przeciÄtnego czĹowieka lub nieznacznie krĂłcej. Proporcjonalne rozmiary rÄkojeĹci wskazywaĹy na to, Ĺźe zostaĹy zaprojektowane do posĹugiwania siÄ obiema rÄkoma.
Co czyniĹo je wyraĹşnie innymi od zwykĹych mieczy byĹa struktura ich ostrzy. Willem obserwujÄ c je z bliska, zauwaĹźyĹ charakterystyczne pÄkniÄcia. Staranniejsze spojrzenie pokazaĹo, Ĺźe czÄĹci klingi znajdujÄ ce siÄ po obu stronach tych szczelin róşniĹy siÄ nieco kolorem, sugerujÄ c, Ĺźe szpary te wcale nie byĹy pÄkniÄciami, lecz raczej ĹÄ czeniami.
ZwykĹy miecz kuty jest z jednej grudki metalu ubijanej w ĹźÄ dany ksztaĹt. Lecz te skĹadaĹy siÄ z tuzinĂłw stalowych fragmentĂłw, kaĹźdy mniej wiÄcej rozmiaru piÄĹci, poĹÄ czonych razem w ukĹadankÄ o ksztaĹcie miecza.
– KaliyonyâŚ
– WiÄc tak je nazywano, co?
Willem rozglÄ dajÄ c siÄ jeszcze raz po piwnicy, poczuĹ nagĹy, ostry bĂłl w klatce piersiowej. RozpoznawaĹ niektĂłre z mieczy. Masowo produkowane Kaliyony serii Percival. Te ostrza opiekowaĹy siÄ nim wiele razy, kiedy jeszcze byĹ niedoĹwiadczonym Quasi ĹmiaĹkiem bez wyspecjalizowanej broni. Nie posiadaĹy wbudowanych, zindywidualizowanych talentĂłw, lecz nadrabiaĹy dosyÄ wysokÄ , bazowÄ jakoĹciÄ wykonania oraz niesamowitÄ elastycznoĹciÄ – chĹopak mĂłgĹ wykonaÄ przeglÄ d swojego miecza nawet na Ĺrodku pola walki. Nigdy nie potrafiĹ przyzwyczaiÄ siÄ do ich nastÄpcy, serii Dindrane, ktĂłre byĹy chwalone przez innych wojownikĂłw za poprawionÄ trwaĹoĹÄ.
Locus Solus. Ulubiony miecz Quasi ĹmiaĹka, ktĂłrego imienia nie mĂłgĹ sobie przypomnieÄ, walczÄ cego ramiÄ w ramiÄ z Willemem przeciwko smokom na poĹudniu. PosiadaĹ talent pobudzania miÄĹni, lecz odkÄ d jego wĹaĹciwoĹci lecznicze zepsuĹy siÄ, twoje miÄĹnie nastÄpnego dnia po bitwie bolaĹy jak diabli – chĹopak pamiÄtaĹ narzekania swojego towarzysza.
Obok niego Mulsum Aurea. Znajomy Quasi ĹmiaĹek dzierĹźyĹ go w trakcie bitwy, kiedy zostali wezwani jako posiĹki do obrony miasta Ristiel. Nigdy nie miaĹ okazji zobaczyÄ jego talentĂłw w akcji, lecz sĹyszaĹ, iĹź posiadaĹ zdolnoĹÄ zapobiegania Ĺmierci na krĂłtki czas.
– HehâŚ
CzuĹ siÄ jak na bardzo dziwacznym spotkaniu klasowym. RzuciĹ siÄ na ziemiÄ nie zwaĹźajÄ c na to, Ĺźe jego mundur mĂłgĹ siÄ pobrudziÄ. Lekko rozpalajÄ c ToksynÄ, mĹody mÄĹźczyzna skoncentrowaĹ siÄ i daĹ swoim oczom moĹźliwoĹÄ widzenia ZaklÄtych ĹťyĹ, ignorujÄ c wynikajÄ cy z tego bĂłl gĹowy. Tak jak podejrzewaĹ, wszystkie bronie znajdowaĹy siÄ w marnym stanie. ZaklÄte Linie zostaĹy rozwiÄ zane, uciÄte i pomieszane w kaĹźdy moĹźliwy sposĂłb.
Nawet tymi kiepskimi mieczami, one ciÄ gle walczÄ ?
– ChciaĹbym ciÄ zapytaÄ o jednÄ rzecz.
– O co chodzi?
– Kaliyony zostaĹy stworzone dla EmnetwytĂłw przez EmnetwytĂłw, cuda wytworzone przez czĹowieka. Tylko wybrani ĹmiaĹkowie tej samej rasy mogli je dzierĹźyÄ. W tej chwili powinny one byÄ niczym wiÄcej, niĹź bezuĹźytecznymi antykami. Dlaczego wiÄc wciÄ Ĺź je zbieracie? Jak nimi walczycie?
– PrzecieĹź juĹź znasz odpowiedĹş na to pytanie, prawda?
Poniewaş⌠my teĹź jesteĹmy ĹmiaĹkami?
IgnorujÄ c gĹos maĹej dziewczynki rozbrzmiewajÄ cy w jego gĹowie, Willem zapytaĹ ponownie. – Powiedz mi.
– JeĹli EmnetwytĂłw nie ma juĹź wĹrĂłd nas, potrzebujemy jedynie substytutu. Te dzieciaki to Leprekauny. Jedyna rasa mogÄ ca ich w peĹni zastÄ piÄ. To jest odpowiedĹş, ktĂłrej poszukiwaĹeĹ.
– ⌠rozumiem.
W gĹÄbi serca chĹopak zrozumiaĹ to juĹź wczeĹniej. PowstaĹ, strzepaĹ kurz ze swoich spodni i przeleciaĹ wzrokiem stojÄ ce w linii Kaliyony.
– WiÄc teraz te dziewczyny sÄ waszymi partnerami, co?
Z nutÄ samotnoĹci, dumy i smutku, jakby rozmawiajÄ c z dawnymi przyjaciĂłĹmi, wymamrotaĹ te sĹowa.
Czym jestem? Willem rozmyĹlaĹ. Do jego gĹowy przychodziĹo kilka opisĂłw. KimĹ, kto kiedyĹ aspirowaĹ do bycia KrĂłlewskim ĹmiaĹkiem. KimĹ, kto kiedyĹ dzierĹźyĹ Kaliyon jako Quasi ĹmiaĹek. Wreszcie kimĹ, kto straciĹ te umiejÄtnoĹci w bitwie i ĹźyĹ teraz niczym pusta skorupa.
Aby zostaÄ KrĂłlewskim ĹmiaĹkiem, trzeba byĹo mieÄ odpowiednie pochodzenie. PrzykĹadowo powinieneĹ mieÄ w sobie krew boga. Lub byÄ potomkiem ĹmiaĹka. Lub urodziÄ siÄ wyjÄ tkowej nocy przepowiedzianej w jakimĹ proroctwie. Lub twoje rodzinne miasto powinno zostaÄ zniszczone przez smoki. Lub twĂłj ojciec przekazaĹ ci pewne sekretne techniki walki mieczem. Lub twoje ciaĹo posiadaĹo w sobie zapieczÄtowanego, potÄĹźnego demona. Wszyscy ĹmiaĹkowie z prawdziwego zdarzenia posiadali takÄ przeszĹoĹÄ. Jedynie ci, wzglÄdem ktĂłrych wszyscy zgadzali siÄ, Ĺźe mogÄ poradziÄ sobie z nieludzkÄ mocÄ , mogli rzeczywiĹcie mieÄ moĹźliwoĹÄ jej uchwycenia.
WiÄc Willem nie mĂłgĹ zostaÄ KrĂłlewskim ĹmiaĹkiem. Bez wzglÄdu na to, jak bardzo tego chciaĹ, po prostu nie speĹniaĹ wymagaĹ. Jego biologiczni rodzice Ĺźyli prosto, handlujÄ c baweĹnÄ . WychowaĹ siÄ w normalnym, starym sierociĹcu, nieszczegĂłlnie szczÄĹliwy, lecz teĹź nieszczegĂłlnie smutny. OczywiĹcie taka zwyczajna przeszĹoĹÄ zasĹugiwaĹa jedynie na przeciÄtnÄ siĹÄ. Nie mĂłgĹ nic z tym zrobiÄ. ByĹoby lepiej, gdyby chociaĹź urodziĹ siÄ w sÄ siedztwie tajemniczej szkoĹy fechtunku lub coĹ w tym stylu, lecz niestety nie wyglÄ daĹo na to, by Ĺwiat speĹniĹ oczekiwania chĹopaka.
– Nie masz talentu. – Pewnego razu prosto w twarz, powiedziaĹ mu to jego mistrz. – System ĹmiaĹkĂłw jest zasadniczo elitarny. Legendarni bohaterowie⌠Ci, urodzeni z krwiÄ pĂłĹboga⌠System ten zostaĹ stworzony po to, aby dawaÄ takim ludziom zdolnoĹÄ do odblokowania jeszcze wiÄkszej mocy. Oni ĹźyjÄ w kompletnie innym Ĺwiecie od nas, zwykĹych wojownikĂłw, dÄ ĹźÄ cych do wygranych na duĹźo mniejszÄ skalÄ. DĹşwigajÄ caĹy Ĺwiat na swoich plecach.
Nauczyciel pokrÄciĹ gĹowÄ .
– Ĺťaden normalny czĹowiek nie byĹby w stanie speĹniÄ tego celu. Nawet jeĹli zmusiĹbyĹ siebie do tego, wkrĂłtce byĹ siÄ zĹamaĹ⌠a wtedy niemoĹźliwoĹÄ walki byĹaby twoim najmniejszym zmartwieniem. I niestety, Willemie, niejako jesteĹ normalnym czĹowiekiem.
NastÄ piĹa krĂłtkotrwaĹa cisza. Mistrz wziÄ Ĺ gĹÄboki oddech i skoĹczyĹ swojÄ przemowÄ.
– Nie rĂłb takiej miny⌠To nie tak, Ĺźe lubiÄ niszczyÄ twoje marzenia. To jest po prostu prawda, ktĂłrÄ muszÄ ci powiedzieÄ i rzeczywistoĹÄ, z ktĂłrÄ musisz siÄ zmierzyÄ. To wszystko.
Gdy usĹyszaĹ te sĹowa, wypieraĹ je. Uparcie odmawiaĹ poddania siÄ. PatrzÄ c wstecz, mogĹo to byÄ dziecinne. Lecz wtedy byĹ Ĺmiertelnie powaĹźny. WybraĹ ignorowanie sĹĂłw swojego mistrza do samego koĹca.
Willem pamiÄtaĹ KrĂłlewskiego ĹmiaĹka dwudziestej generacji wyznaczonego przez KoĹciĂłĹ. Nie tylko pĹynÄĹa w jego ĹźyĹach krew pierwszego KrĂłlewskiego ĹmiaĹka, lecz narodziĹ siÄ nastÄpcÄ tronu w jakimĹ krĂłlestwie. Kiedy miaĹ dziewiÄÄ lat, armia Mrocznych ElfĂłw zaatakowaĹa to krĂłlestwo, obracajÄ c w popióŠwszystko, co byĹo mu drogie: jego rodzicĂłw, przyjaciĂłĹ, rodzinne miasto. Gdy zamek kruszyĹ siÄ pod naporem pĹomieni, uciekĹ on do dalekiej wioski, gdzie uczyĹ siÄ dawno utraconych technik walki mieczem pod skrzydĹami starego generaĹa.
MĹody mÄĹźczyzna mĂłgĹ jedynie westchnÄ Ä, kiedy usĹyszaĹ historiÄ tego chĹopaka. Zobaczenie na wĹasne oczy dowodu tego, czego trzeba byĹo doĹwiadczyÄ aby zostaÄ KrĂłlewskim ĹmiaĹkiem, bolaĹo. Gdy ta nowo mianowana osoba otrzymaĹa ukochanÄ broĹ 18. KrĂłlewskiego ĹmiaĹka, miecz Seniorious, jeden z piÄciu ĹwiÄtych mieczy najwyĹźszego rzÄdu, nie mĂłgĹ zmusiÄ siebie do uczucia zazdroĹci czy nienawiĹci. JuĹź dawno przestaĹ o tym myĹleÄ. To wszystko dziaĹo siÄ w caĹkowicie innym od jego Ĺwiecie. PorĂłwnywanie siÄ z tym wszystkim czyniĹoby go jedynie bardziej ĹźaĹosnym.
DuĹźo później, Willem sobie to uĹwiadomiĹ. Ta osoba miaĹa powĂłd, dziÄki ktĂłremu mogĹa walczyÄ. MiaĹa powĂłd, aby walczyÄ. MiaĹa powĂłd, przez ktĂłry musiaĹa walczyÄ. WĹaĹnie dlatego nikt, wĹÄ czajÄ c w to chĹopaka, nie zauwaĹźyĹ. Nikt nigdy nie wyobraĹźaĹ sobie takiej moĹźliwoĹci.
On. KrĂłlewski ĹmiaĹek 20. generacji. Urodzony z siĹÄ do unicestwiania najpotÄĹźniejszych demonĂłw, dĹşwigajÄ cy ze sobÄ bĂłl utraty swoich rodzicĂłw oraz rodzinnego miasta, kontynuujÄ cy tradycjÄ sekretnych technik staroĹźytnej przeszĹoĹci, dzierĹźÄ cy bĹyszczÄ cy miecz zdolny walczyÄ nawet przeciwko Przybyszom. On.
Nigdy nie chciaĹ walczyÄ. Nie majÄ c innego wyboru, rzuciĹ siÄ po prostu w wir zemsty. WyzywaĹ do walki smoki i samych bogĂłw, poniewaĹź musiaĹ speĹniÄ oczekiwania innych. Nie byĹ niczym wiÄcej, niĹź marionetkÄ sterowanÄ przez jego wĹasne moce oraz pragnienia tych, ktĂłrzy mogli go uĹźyÄ.
Gdy chĹopak to sobie uĹwiadomiĹ, zaczÄ Ĺ go nienawidziÄ. Nie potrafiĹ mu wybaczyÄ. I bÄdÄ c caĹkowicie szczerym, czÄĹÄ tych uczuÄ dalej przy nim trwaĹa.
ZaczÄ Ĺ padaÄ lekki deszczyk, gdy sĹoĹce powoli tonÄĹo za horyzontem.
– Trzeba byĹo wziÄ Ä parasolkÄ⌠– wymamrotaĹ cicho, choÄ nie miaĹ zamiaru znalezienia schronienia czy powrotu do pokoju.
68. Wyspa, przystaĹ. Foyer caĹej wyspy, zawieraĹo wszystkie potrzebne obiekty do lÄ dowaĹ i odlotĂłw statkĂłw. StaĹ na otwartej przestrzeni obok kraĹca portu, pozostajÄ c bezbronnym przeciwko spadajÄ cym kroplom deszczu. Kilka chmur w ksztaĹcie postrzÄpionej baweĹny unosiĹo siÄ pod nim. Jeszcze dalej za nimi widziaĹ wielkÄ przestrzeĹ lÄ du rozciÄ gajÄ cÄ siÄ we wszystkich kierunkach. Nie byĹo w niej ani Ĺladu zieleni lasĂłw, bĹÄkitu rzek i oceanĂłw, czy şóĹci pustyĹ. Widok przed jego oczyma wypeĹniaĹo jedynie morze tajemniczego, bĹotnistego, szarego piasku.
PrzybyĹ do przystani tylko po to, aby zobaczyÄ tÄ sceneriÄ. ChciaĹ potwierdziÄ rzeczy, ktĂłre utraciĹ i ktĂłrych nigdy nie mĂłgĹ odzyskaÄ. WkrĂłtce jednak nawet to szare pustkowie zaczÄĹo stapiaÄ siÄ z caĹkowitÄ ciemnoĹciÄ nocy.
ByĹo kilka rzeczy, z ktĂłrymi mĂłgĹ siÄ zgodziÄ. PrzykĹadowo, uĹźycie Toksyny. Toksyna jest jak ciepĹo, czy pĹomieĹ. PoczÄ tkowo zapalasz iskrÄ w swoim ciele, karmisz ogieĹ, a nastÄpnie przenosisz jego moc na zewnÄ trz. Lecz to ciepĹo obciÄ Ĺźa ciaĹo uĹźytkownika. JeĹli sprĂłbujesz przywoĹaÄ pĹomieĹ o zbyt duĹźym natÄĹźeniu, twoja wĹasna siĹa Ĺźyciowa go zdusi. TenĹźe mechanizm okreĹla nieodĹÄ czny, gĂłrny limit iloĹci Toksyny, ktĂłrÄ mogÄ dzierĹźyÄ przeróşne rasy.
Gdyby istniaĹa jakaĹ wynaturzona forma Ĺźycia, ktĂłrej ciaĹo nie byĹoby do koĹca Ĺźywe, mogĹaby wyprodukowaÄ ogromnÄ iloĹÄ Toksyny, o wiele wiÄkszÄ od tej, ktĂłrÄ inne rasy miaĹyby jedynie nadziejÄ osiÄ gnÄ Ä. Ta moc, najprawdopodobniej  nie do opanowania, niekontrolowanie rozrosĹaby siÄ i wywoĹaĹa gigantycznÄ eksplozjÄ, ktĂłra zmiotĹaby uĹźytkownika jak i przeciwnika, zostawiajÄ c po sobie jedynie ziejÄ cÄ dziurÄ z samotnym Kaliyonem poĹrodku. BroĹ ostateczna. ByÄ moĹźe nie do koĹca wydajna, zwaĹźajÄ c na jej jednorazowÄ naturÄ, lecz sama moĹźliwoĹÄ jej uĹźycia niosĹa ze sobÄ znamienne znaczenie i wartoĹÄ.
MĂłgĹ zgodziÄ siÄ z jeszcze jednÄ rzeczÄ : z pewnoĹciÄ byĹy silne. Rasa stworzona do walki. ĹťyĹy po to, by zwyciÄĹźaÄ. DĹşwiganie tego przeznaczenia czyniĹo dziewczyny godnymi. Godnymi bycia nastÄpcami KrĂłlewskich ĹmiaĹkĂłw. MogĹy staÄ siÄ tym, czym Willem pragnÄ Ĺ staÄ siÄ tak bardzo, lecz nigdy tego nie osiÄ gnÄ Ĺ. Ĺwietnie. Wspaniale. One teĹź zapewne tego chciaĹy. W takim przypadku powinien cieszyÄ siÄ ich szczÄĹciem. Powinien je pobĹogosĹawiÄ. Ĺuhuu, wspaniale! Wszystko wam pozostawiÄ! Powodzenia!
– ⌠chcÄ umrzeÄâŚ
OczywiĹcie doskonale wiedziaĹ. Ta powaĹźnie wybrakowana logika zostaĹa wykreowana przez jego umysĹ w desperackiej prĂłbie pocieszenia samego siebie. StojÄ c tutaj samotnie, nie kontrolowaĹ swoich myĹli. ByÄ moĹźe lepiej byĹoby porozmawiaÄ bezpoĹrednio z dziewczynami o jego uczuciach. Ale koniec koĹcĂłw, co mĂłgĹ zrobiÄ? Nieistotna osoba z zewnÄ trz nie miaĹa prawa ingerowaÄ w wojny ĹmiaĹkĂłw.
– Hm?
Promienie sĹoĹca zaĹwieciĹy jasno nad jego gĹowÄ , dzielÄ c gÄste morze chmur. ZbliĹźaĹ siÄ statek powietrzny. Nie mĂłgĹ zbyt dobrze rozpoznaÄ sylwetki, gdyĹź oĹlepiaĹo go ĹwiatĹo, lecz z pewnoĹciÄ mĂłgĹ stwierdziÄ, Ĺźe nie byĹ to zwykĹy statek patrolowy ani przewoĹşnika. WyglÄ daĹ na raczej maĹy, lecz najprawdopodobniej byĹ to statek transportowy armii.
W wilgotnym powietrzu rozbrzmiaĹ gĹÄboki, metalowy odgĹos zgrzytania, kiedy pojazd przybiĹ do portu. Z pĹyt absorbujÄ cych wstrzÄ sy eksplodowaĹy piski. Trzy kotwice przymocowaĹy tyĹ, Ĺrodek oraz przĂłd statku do pomostu. Ruch pary ĹmigieĹ zostaĹ wstrzymany. PalÄ cy siÄ reaktor powoli byĹ zamykany, zmniejszajÄ c ogĹuszajÄ cy, kolosalny haĹas, ktĂłry wytwarzaĹ.
GĹĂłwne drzwi statku otworzyĹy siÄ, odsĹaniajÄ c dwie ludzkie sylwetki z nich stÄpujÄ ce.
– DziewczynyâŚ
ChĹopak natychmiast rozpoznaĹ w dwĂłch z nich Leprekauny: Chtholly i ItheÄ. Obie miaĹy na sobie nieformalne mundury wojskowe, ubiĂłr, w ktĂłrym ich wczeĹniej nie widziaĹ. CoĹ byĹo nie tak. Ithea, z ponurym grymasem na twarzy, szĹa z bezwĹadnÄ Chtholly leĹźÄ cÄ na jej ramieniu.
– Hej, hej, Willem, MĹodszy Techniku ZaklÄtych Broni. Dobry wieczĂłr – mĂłwiĹa w swoim zwyczajnym, pogodnym stylu. – Dziwne miejsce do spotkania, co? Spacer w deszczu?
Ithea prawdopodobnie ĹźartowaĹa lub specjalnie bĹÄdnie zgadywaĹa, aĹźeby nie dopuĹciÄ do zmiany tematu. Lecz byĹa to mniej wiÄcej prawidĹowa odpowiedĹş. Cóş, jakby miaĹo to jakiekolwiek znaczenie. MĹody mÄĹźczyzna nie miaĹ zamiaru pozwoliÄ im na zmianÄ tematu.
– Co siÄ z wami staĹo?
– Hmm⌠ByĹyĹmy w takiej samej sytuacji co ty. Po prostu krĂłtki spacer poza wyspÄ⌠Takie wytĹumaczenie przejdzie?
– OczywiĹcie, Ĺźe nie. Przypuszczam, Ĺźe⌠– zajÄ kaĹ siÄ. Nie wiedziaĹ czy powinien pytaÄ dalej, lecz musiaĹ to zrobiÄ. – WrĂłciĹyĹcie wĹaĹnie z walki, prawda? Z â17 Bestiamiâ.
– Ahaha, skÄ d wiesz?
Chtholly nie odezwaĹa siÄ ani jednym sĹowem, odkÄ d zeszĹy ze statku. ChcÄ c zobaczyÄ jak powaĹźnie zostaĹa ranna, zbliĹźyĹ siÄ do niej.
– Ach — nic jej nie jest. Niczego nie moĹźesz dla niej zrobiÄ. JeĹli chcesz pomĂłc, mĂłgĹbyĹ zajÄ Ä siÄ tym.
Dziewczyna swoimi oczami wskazaĹa gĂłrÄ miÄsa stojÄ cÄ za nimi. MlecznobiaĹe Ĺuski pokrywaĹy caĹe jej ciaĹo, a ponadto nosiĹa na sobie mundur wojskowy. PochylajÄ c siÄ, by zmieĹciÄ siÄ w drzwiach, niemrawo zaczÄĹa opuszczaÄ statek. Niedaleko wierzchoĹka wzniesienia znajdowaĹa siÄ para oczu, ktĂłra otworzyĹa siÄ i zatrzymaĹa na Willemie.
— To byĹ jaszczurolud, ktĂłrego chĹopak wtedy widziaĹ.
– Ten mundur⌠Rozumiem, ĹźeĹ Willem? – MiaĹ przeraĹźajÄ cy gĹos, niczym syk wÄĹźa. Ze wzglÄdu na innÄ budowÄ gardeĹ, jaszczuroludzie zawsze posiadali osobliwÄ wymowÄ, nawet posĹugujÄ c siÄ pospolitym jÄzykiem wysp.
– Tak⌠A ty jesteĹ?
– WeĹş to ze sobÄ – rozkazaĹ, caĹkowicie ignorujÄ c pytanie chĹopaka i podaĹ mu, a raczej rzuciĹ w jego kierunku, dwa dĹugie, cienkie przedmioty.
MĹody mÄĹźczyzna instynktownie wyciÄ gnÄ Ĺ dĹonie, by je zĹapaÄ. Ale pakunek, ktĂłry nie byĹ zbyt duĹźy w porĂłwnaniu do jaszczuroluda, prawie przewyĹźszaĹ chĹopaka rozmiarem. Kiedy przedstawiciel tej rasy bez wysiĹku go trzymaĹ i nim rzuciĹ, byĹ o wiele za ciÄĹźki dla jakichkolwiek normalnych, ludzkich miÄĹni. Nie udaĹo mu siÄ ich zĹapaÄ i przedmioty upadĹy na ziemiÄ, wydajÄ c z siebie szczÄk metalu.
– To sÄ âŚ
W szczelnie zawiniÄtym, biaĹym materiale znajdowaĹy siÄ dwa bardzo duĹźe miecze.
– Bronie tej dwĂłjki. ZanieĹ je z powrotem do magazynu – powtĂłrzyĹ swĂłj rozkaz i zaczÄ Ĺ kierowaÄ siÄ w kierunku statku.
– H-Hej!
– Nie masz prawa niczego mĂłwiÄ. Do miejsca, w ktĂłrym stoi ĹźoĹnierz, nie ma prawa wkroczyÄ ktoĹ, kto ĹźoĹnierzem nie jest.
Wraz z tym zdaniem drzwi zamknÄĹy siÄ, skrywajÄ c za sobÄ podobnego do gĹazu osobnika.
– Ach, nie martw siÄ o niego. Pan Jaszczurka jest zawsze taki – powiedziaĹa wesoĹo Ithea. – JeĹli mĂłgĹbyĹ wziÄ Ä te miecze, byĹoby super. Jak widzisz, mam peĹne rÄce roboty z Chtholly.
– ZostaĹa ranna?
– Nie, po prostu siÄ nadwyrÄĹźyĹa, wiÄc jest osĹabiona. Po krĂłtkim odpoczynku w klinice bÄdzie jak nowa.
– Rozumiem.
Willem podniĂłsĹ jeden z mieczy leĹźÄ cych pod jego stopami. Nawet poprzez cienki materiaĹ, ktĂłrym byĹ owiniÄty, wyczuĹ znajomÄ teksturÄ. I nawet przy tym sĹabym Ĺwietle, mĂłgĹ rozpoznaÄ jego niewÄ tpliwy ksztaĹt.
– SenioriousâŚ
– Ochh, z pewnoĹciÄ znasz swoje miecze.
OczywiĹcie, Ĺźe wiedziaĹ. KaĹźdy Quasi ĹmiaĹek ĹźyjÄ cy w tamtych czasach znaĹ tÄ nazwÄ. Tnij w prawo i uĹmierÄ smoka. Tnij w lewo i obal boga. Jeden z pierwszych KaliyonĂłw, ktĂłre kiedykolwiek wykuto. ZabĂłjca Brunatnego Smoka. Ĺamacz BogĂłw. Sekretne Ostrze BiaĹej Pochwy. Ze swojej dĹugiej historii i wielu osiÄ gniÄÄ zebraĹ wystarczajÄ co imion, by stworzyÄ ksiÄ ĹźkÄ. Kaliyon wĹrĂłd KaliyonĂłw. Partner KrĂłlewskich ĹmiaĹkĂłw 18. i 20. generacji, symbol bohaterstwa.
– To twĂłj?
– Nie, to Chtholly. Jestem przydzielona do innego.
ChĹopak podniĂłsĹ drugi miecz.
– Valgulious.
– Mhmm. WyglÄ da na to, Ĺźe staĹeĹ siÄ dosyÄ obeznany. PrzeczytaĹeĹ listÄ naszego ekwipunku, czy co?
– Nie⌠– PotrzÄ snÄ Ĺ gĹowÄ . – Po prostu dobrze znam te bronie.
– Ach, nie do koĹca wiem, co masz przez to na myĹli, ale okej – powiedziaĹa, przechylajÄ c gĹowÄ.
– WezmÄ teĹź ten bagaĹź.
– Huh? CzekajâŚ
Willem podniĂłsĹ bezwĹadnÄ niebieskowĹosÄ i wziÄ Ĺ jÄ na plecy. Piskliwy, metaliczny dĹşwiÄk za nimi zwiastowaĹ odlot statku powietrznego z przystani.
– ⌠jesteĹ silniejszy niĹź Ĺźem myĹlaĹa – wymamrotaĹa Ithea, ktĂłra w tej chwili nie miaĹa niczego do niesienia.
– Cóş, to w koĹcu moja praca, by was wspieraÄ.
– Ochh, prĂłbuje siÄ brzmieÄ cool, co?
ChĹopak rozpoczÄ Ĺ dĹugi marsz z powrotem, z pomaraĹczowowĹosÄ dziewczynÄ podÄ ĹźajÄ cÄ póŠkroku za nim.
– To jak wiele wiesz? O nas.
– ⌠niezbyt duĹźo. Wiem, Ĺźe jesteĹcie wróşkami⌠i walczycie Kaliyonami, by chroniÄ wyspy⌠a raczej Wydobytymi BroĹmi. To tyle.
– Hmm⌠Rozumiem. – Dziewczyna spojrzaĹa w gĂłrÄ, w niebo. – OdpychajÄ ce, nieprawdaĹź? Jednorazowe Ĺźycia. UĹźywanie reliktĂłw pogardzanych EmnetwytĂłw. DosyÄ obrzydliwa sceneria, gdybyĹ mnie zapytaĹ.
– Nie mĂłw sceneria⌠Nie jesteĹ jakÄ Ĺ bohaterkÄ opowieĹci.
Lecz miaĹa caĹkowitÄ racjÄ. Ten perfekcyjny ukĹad, o ktĂłrym mĂłwiĹa, byĹ w zasadzie wszystkim, czego potrzebowaĹ ĹmiaĹek. Im bardziej bolesny, bardziej tragiczny, tym lepszy. Ich los i przeznaczenie obracaĹo siÄ wokóŠtego tĹa, wpajajÄ c w nie moc do dzierĹźenia staroĹźytnych artefaktĂłw EmnetwytĂłw. Nie miaĹo znaczenia, czy same sobie tego ĹźyczyĹy.
– Dawno temu⌠znaĹem kogoĹ w sytuacji podobnej do waszej.
– Ooch, stara opowieĹÄ?
– Nie jest tak dĹuga, by nazwaÄ jÄ opowieĹciÄ . ByĹem jej wiele winny i nigdy nie miaĹem szansy, by spĹaciÄ te dĹugi. WiÄc kiedy o was usĹyszaĹem poczuĹem, Ĺźe muszÄ zrobiÄ coĹ, by wam pomĂłc. To wszystko.
– Wow⌠To naprawdÄ byĹo krĂłtkie.
– A nie mĂłwiĹemâŚ
Ithea ze znudzonym wyrazem twarzy kopnÄĹa kamieĹ leĹźÄ cy na drodze.
– Hmm⌠To jest ta chwila, kiedy otwierasz swoje serce wobec mnie i prĂłbujesz rozwinÄ Ä naszÄ miĹoĹÄ? Skoro jesteĹmy tutaj tylko we dwoje i w ogĂłle.
– Nie zapominasz o pewnym kimĹ spoczywajÄ cym na moich plecach?
– Wiesz, Ĺźe Chtholly jest jednÄ z tych, ktĂłra budzi siÄ w trakcie i sĹyszy wszystko? Wtedy rodzi siÄ wspaniaĹy, przepeĹniony zazdroĹciÄ trĂłjkÄ t miĹosny.
– Co na litoĹÄ boskÄ ostatnimi czasy czytaĹaĹ?
– Rozdarty TrĂłjkÄ t.
ChĹopak sĹyszaĹ wczeĹniej ten tytuĹ. MiaĹ miejsce na fikcyjnej dryfujÄ cej wyspie, gdzie postaci raz za razem angaĹźowaĹy siÄ w kĹamstwa i cudzoĹĂłstwo, twierdzÄ c, Ĺźe szukajÄ prawdziwej miĹoĹci.
No cóş, utknÄ wszy w tym lesie przez praktycznie caĹe swoje Ĺźycia jedynie z innymi dziewczynami (i Nygglatho), musiaĹy w jakiĹ sposĂłb nauczyÄ siÄ o spoĹeczeĹstwie. NajwyraĹşniej czerpaĹy swojÄ wiedzÄ z takowych ĹşrĂłdeĹ, ktĂłre prawdÄ powiedziawszy nie byĹy zbyt precyzyjne.
– SzczegĂłlnie lubiÄ trzeciÄ ksiÄ ĹźkÄ. To arcydzieĹo.
– Przypomnij mi, bym jÄ skonfiskowaĹ jak tylko wrĂłcimy. Dzieci nie powinny czytaÄ takich ksiÄ Ĺźek.
– Cóş za ucisk! Kogo zwiesz dzieÄmi, huh?? Co wiÄcej, domyĹliĹeĹ siÄ wszystkiego jedynie po tytule?!
Wiele form rozrywki i przyjemnoĹci przepĹynÄĹo przez nieco zdegenerowanÄ 28. WyspÄ. ChodzÄ c z roboty do roboty, Willem sĹyszaĹ plotki o ostatnich trendach. Tak czy owak, postanowiĹ zignorowaÄ wszystkie pytania pomaraĹczowowĹosej.
– MĂłw cicho⌠bo jÄ obudzisz.
PoczuĹ, Ĺźe jego plecy lekko zadrĹźaĹy, w akompaniamencie sĹabego jÄku.