Rozdział 3-2: Las w przestworzach | Dziewczęta z magazynu

 


Część 2: Dziewczęta z magazynu

 

 


Chtholly Nota Seniorious jest wróşką. W tym roku skończyła piętnaście lat, co czyni ją obecnie najstarszym wróşkowym Ĺźołnierzem w magazynie. Kiedy jej zgodność z â€œWydobytą Bronią” została potwierdzona, przydzielono ją do miecza Seniorious, ktĂłrego imię teraz nosi.


Jasny odcień niebieskiego wypełnia jej włosy i oczy, choć sama niezbyt szczegĂłlnie lubi ten kolor, z dwĂłch powodĂłw. Przede wszystkim, jak kaĹźda typowa dla jej rasy barwa włosĂłw, przyciąga zbyt duĹźo uwagi na ulicach miasta. Po drugie, waĹźniejsze, nie zgrywał się dobrze z jaskrawymi ubraniami.


– … co oni niby robią?


Wymamrotała do siebie, siedząc przy oknie w czytelni i spoglądając na zewnątrz. Przed jej oczami rozciągała się niewielka polana. Małe dziewczynki wraz z wysokim, młodym mężczyzną, z ekscytacją ganiały za piłką. Wcześniej tego nie zauwaĹźyła, lecz Willem zdawał się naturalnie wtopić w Ĺźycie magazynu, pomimo róşnicy wieku, płci, a nawet rasy.


Specjalny deser sprzed kilku dni prawdopodobnie posłuĹźył za katalizator. Kiedy dzieciaki dowiedziały się, Ĺźe przyrządził go sam, wszelkie podejrzenia zniknęły jak za dotknięciem magicznej róşdĹźki. Zanim nastolatka się obejrzała, przywiązały się do niego, czego dowodem była dziejąca się przed nią scena gry w piłkę.


– Naprawdę… Co jest z nim nie tak?


Kiedy spotkali się pierwszy raz, chłopak był dla niej tajemnicą. Zadziwiająco miły nieznajomy, lecz przy tym takĹźe irytujący, wyglądał na kogoś spowitego posępnym cieniem. Co więcej Ĺźył w mieście pełnym zwierzoludzi, pomimo Ĺźe sam był nienaznaczony.


Przy następnym spotkaniu jedna z młodych, Pannibal, przyszpiliła go sobą w lesie. Teraz jak o tym pomyślała, został przez nią zgnieciony w czasie jej małego skoku.
Mam nadzieję, Ĺźe to nie jego fetysz… przez chwilę pomyślała o takiej moĹźliwości, lecz zawstydziła się i wyrzuciła tę myśl z głowy.


Wreszcie… Zawsze był sympatyczny dla dzieciakĂłw. Nawet gdy ta głośna, bezwstydna, denerwująca, kłopotliwa, irytująca grupa urwisek wpadła do jego pokoju, rozmawiał z nimi bez Ĺźadnego słowa skargi. Taką samą postawę przyjął w stosunku do niej, kiedy pojawiła się chwilę później.


Tę samą postawę?
Słowa te utknęły w jej umyśle i zablokowały poruszanie się trybĂłw. Czy moĹźliwym było, Ĺźe ten człowiek widział je wszystkie w ten sam sposĂłb? Czy naprawdę traktował piętnastoletnią, dorosłą, dojrzałą, odpowiedzialną Chtholly Notę Seniorious tak samo jak te dziesięcioletnie, niedojrzałe dziewczynki? Nie chciała w to uwierzyć.


Ponadto on â€“ Młodszy Technik Zaklętych Broni Willem Kmetsch – nie był wcale tak duĹźo od niej starszy. Jakkolwiek jego aura tajemniczości mogła być zwodnicza, oceniała jego wiek na trochę mniej niĹź dwadzieścia lat. W takim razie róşnica wieku między nimi wynosiła zaledwie trzy czy cztery lata, co czyniło ich rĂłwieśnikami wliczając margines błędu. Jego wiek nie dawał mu prawa na traktowanie jej jak dziecka.


Być moĹźe trzeba było winić tutaj róşnicę wzrostu. Nawet jeśli, problem był powaĹźny. Chtholly Nota Seniorious dumnie dzierĹźyła tytuł najwyĹźszej wróşki w magazynie. Przypuszczała jednak, Ĺźe z bardzo wysokiego punktu widzenia chłopaka, mogła wyglądać bardzo podobnie do innych. Posiadanie Nygglatho w pobliĹźu jako kolejnego wysokiego obiektu wcale nie pomagało. Na domiar tego –


– Na co tak się patrzasz, co?


– Ach! – W wyniku otrzymania niespodziewanego uścisku od tyłu, wydała z siebie dziwnie brzmiący dĹşwięk. – Nie rĂłb tak!


– Haha, sorki, sorki. Przez chwilę zastygłaś jak kamień, więc nie mogłam się powstrzymać.


– Co to niby za powĂłd…


Uwalniając się z rąk owiniętych wokół swojej szyi, obrĂłciła się by zobaczyć stojącą ze swoim zwyczajowym uśmiechem na twarzy Itheę.


Ithea Myse Valgulious takĹźe jest wróşką. Jako czternastolatka, podobnie jak Chtholly, jest uwaĹźana za w pełni dojrzałego wróşkowego Ĺźołnierza oraz ma potwierdzoną zgodność z â€œWydobytą Bronią”. TakĹźe jak Chtholly, jej nazwisko, Valgulious,  pochodzi od dzierĹźonego miecza. Ma włosy koloru dojrzałych kłosĂłw ryĹźu i nieco skośne, brązowawe oczy. Na jej twarzy zawsze gości ciepły, przyjacielski uśmiech.


– Popularny z niego gość… Tak jakby Ĺźył tutaj od lat. Wiedziałaś? Gra, w ktĂłrą teraz grają… NajwyraĹşniej nauczył w nią grać młode. Wiele osĂłb moĹźe bawić się jednocześnie i nawet dzieciaki słabe w sportach załapią się na trochę akcji.


–  Hmm… Rozumiem.


– Ciekawaś, co? Niego.


– Wiesz…


KaĹźdy w tym magazynie był ciekawy Willema. Gdziekolwiek nie poszedł, odstawał od otoczenia.


– TwĂłj nowy kapelusz.


Nagła zmiana tematu zaskoczyła zamyśloną błękitnowłosą, która prawie spadła z krzesła.


– Dobrze się nim opiekujesz, co? Wepchnęłaś go do szafy i odtąd go nie uĹźyłaś, tylko o niego dbasz i czyścisz.


– To nic nie znaczy! Ten kapelusz jest uĹźyteczny tylko jako przebranie w czasie wypadĂłw poza wyspę… Nie potrzebuję go tutaj! Tak w ogĂłle, dlaczego o tym wspomniałaś?!


– Hmm? – Ithea spojrzała na nią z szerokim uśmiechem na twarzy.


– No co?!


– Nic, nic. Tylko, no wiesz, twoja reakcja duĹźo zdradza.


– O czym ty mĂłwisz? KaĹźdy by tak zareagował, gdyby został w ten sposĂłb zaskoczony.


– Pewnaś tego?


W czasie gdy pomarańczowowłosa kontynuowała swoje przesłuchanie, na jej głowie wylądował zwinięty w rulonik kawałek papieru.


– BądĹşcie cicho w czytelni.


Nephren Ruq Insania stała z twarzą jak zwykle pozbawioną wyrazu. Oczywiście jest ona kolejną wróşką, lecz w przeciwieństwie do dwĂłch pozostałych, Nephren ma jedynie trzynaście lat i nie będzie w pełni dorosłym wróşkowym Ĺźołnierzem przed upływem lata tegoĹź roku. Jej zgodność z Wydobytą Bronią została dopiero niedawno potwierdzona. Ma ona wyblakłe, siwe włosy i węglowo-czarne oczy. Nawet w porĂłwnaniu do innych siĂłstr jest niska, do tego stopnia, Ĺźe mogłaby zostać zakopana w przypadku wpadnięcia w tłum młodszych dziewczynek. Na okrągło nosi swoją pozbawioną wyrazu twarz; Chtholly nigdy nie widziała jej uśmiechu lub choćby złości.


Rozglądając się zauwaĹźyła, Ĺźe jedynymi osobami obecnymi w czytelni była ich trĂłjka zgromadzona przy oknie.


– Przepraszam…


Nephren usiadła obok przepraszającej. – To jaki on jest?


– Myślałam, Ĺźe mĂłwiłaś, byśmy nie rozmawiały…


– Jest w porządku, dopĂłki będziemy rozmawiać cicho.


– Więc moĹźem dalej dyskutować, co? … TeĹź jesteś nim zainteresowana, Ren?


– Nie bardzo. – Rzuciła okiem przez okno. – Pomyślałam tylko, Ĺźe jest tajemniczy.


Niebieskowłosa poczuła się trochę lepiej wiedząc, Ĺźe nie tylko ona widzi go w ten sposĂłb. Jeśli byłby po prostu miłą i wesołą osobą, nie byłyby nim tak zaciekawione. Zachowywał się bardzo przyjacielsko w stosunku do dzieci, lecz w tym samym czasie zdawał się rysować między nimi linię. Wyglądał jakby świetnie się bawił, jednocześnie wydawał się trochę samotny. Świetnie wtopił się w codziennie Ĺźycie magazynu, lecz czasami posiadał nieobecne spojrzenie w swoich oczach, tak jakby wspominał dalekie miejsca. W ten sposĂłb przyciągał jej wzrok. Nie mogła powstrzymać się przed rozmyślaniem na jego temat.


– Chtholly, ile zostało dni?


Pomimo niejednoznacznego pytania wiedziała dokładnie, co ma na myśli Ithea. UĹźywała kalendarza w swoim pokoju do odliczania dni, więc oczywiście znała odpowiedĹş.


– Dziesięć.


– Hmm… Nie wiem czy to wystarczy…


– O czym wy mĂłwicie?


– O tym czy wystarczy nam czasu by spełnić marzenie Chtholly o miłości, oczywiście!


Zszokowana uderzyła głową o blat stolika.


– Chtholly, zachowuj się cicho w czytelni.


– P-przepraszam — nie, nie przepraszam! Z czym tak nagle wyskakujesz, Ithea?!


– Ahaha, nie bądĹş nieśmiała. Wiele wróşek nie osiąga nawet wieku dojrzewania, więc masz szczęście, Ĺźe moĹźesz doświadczyć nawet miłości, wiesz?


– W-wcale nie patrzyłam na niego w 
taki sposĂłb.


– … rozumiem. Poszukam jakichś książek o mieszanych ślubach. Mogą się przydać.


– Ren!? Nie potrzebuję ich!


– Chtholly, bądĹş cicho w czytelni.


– A myślisz Ĺźe kto zmusza mnie do krzyku!?


Potrzebowała chwili, by się uspokoić. Na zewnątrz, piłka wyrzucona przez kogoś wysoko w powietrze, spadła z powrotem na ziemię, zakreślając wcześniej szeroki łuk w powietrzu.


– … naprawdę niczego nie potrzebuję, więc przestańcie. W końcu byłam w stanie zrezygnować z wielu rzeczy… Nie chciałabym Ĺźałować niczego więcej w tym momencie – powiedziała delikatnym, ledwo słyszalnym głosem.


– Rozumiem – zaśmiała się po raz ostatni smutno Ithea, po czym skierowała swoje spojrzenie w okno, nie mĂłwiąc niczego więcej.


Nephren skinęła lekko głową i bez słowa, wrĂłciła do czytania trzymanej w dłoniach książki.

 

 


Tydzień później.


Willem ponownie zaczął czuć się zaniepokojony swoją nową pracą. Spacerując korytarzem i prĂłbując wskazać cokolwiek, co wydawało mu się nie na miejscu, usłyszał zbliĹźający się głośny dĹşwięk dreptania.


– Willem!!


Dwie nogi wbiły się w jego plecy, z siłą wzmocnioną przez dobrze wykonany skok z biegu. Pomimo wielkiej róşnicy w rozmiarze ciała i wadze, przepięknie wyegzekwowany atak niemal zaskutkował upadkiem prosto na twarz. Przed tym jak zdążył się całkowicie otrząsnąć, małe ramiona zakręciły się wokół jego szyi, zręcznie zakładając dĹşwignię.


– Mam go!!


– Achh!! Nie, nie! Nie to miałam na myśli przez â€œdorwanie go”!


– Cel uświęca środki.


– Prawda, dopĂłki nie moĹźe uciec to nie ma problemu.


– To jest wielki problem!! To my mamy do niego prośbę.


– Pokazanie siły przed poproszeniem o coś to podstawowa strategia.


– To coś, co robią ludzie,  ktĂłrzy mają zamiar walczyć na Ĺ›mierć i Ĺźycie!


– Zabić! Zabić! Zabić!


– To nie słowo, ktĂłre powinnaś powtarzać z podnieceniem!!


Chłopak dokładnie ocenił sytuację. Jego ramię było wykręcone w nieprzyjemnym kierunku i nieprzyjemnie zgrzytało. Jak zwykle pełne energii, małe istoty otoczyły go.


– Co tam, dzieciaki? Potrzebujecie czegoś?


– Tak, tak. Mamy do ciebie sprawę.


– Chcemy przeczytać książkę, więc chodĹş!


– M-M-MĂłwiłam przecieĹź, Ĺźadnych dĹşwigni podczas proszenia o przysługę!


Zdecydowanie zgadzał się z ostatnią dziewczyną.


– Chcecie, by pomĂłgł czytać wam trudną książkę? Przepraszam, ale nie jestem najlepszy w czytaniu i pisaniu, wiecie.


– Ech? Jesteś technikiem, prawda? Nie powinieneś być mądry?


– Och, jestem super mądry. Jeśli macie jakąś staroĹźytną literaturę sprzed 500 lat, mogę przeczytać ją bez problemu!


Dzieciaki zaśmiały się, przyjmując to za Ĺźart i pociągnęły go za rękawy.


– MoĹźemy same poczytać. Chcemy tylko byś z nami posiedział.


– Tak, to bardzo stara historia, więc same się boimy.


Ja tak naprawdę się nie boję, ani nic takiego, ale to one nalegały.


– H-Hej, nie graj takiej dorosłej!


Jak zawsze dziewczyny gadały jak nakręcone, w tym samym czasie dając radę współpracować ze sobą, Ĺźeby zaciągnąć gdzieś Willema.


– Bardzo starą historię?


– Historię o Emnetwytach!


Nagle zakręciło mu się lekko w głowie, słysząc tę nazwę. Dopadło go silne poczucie deja vu, a jego umysł zaczął zatapiać się w przeszłości. Krajobraz wokół niego, magazyn na 68. Wyspie, zaczął zamieniać się w obraz starego sierocińca. Widoki miejsca, gdzie kiedyś Ĺźył, przywołały wspomnienia chłopaka, najstarszego z dzieci tam dorastających, opiekującego się młodszymi.


Willemmm!!


Ojcze, znowu coś zepsułeś?


Głosy, ktĂłrych tak bardzo chciał zapomnieć, zabrzmiały w jego głowie. Uświadomił sobie, Ĺźe zapomniał o czymś waĹźnym: dlaczego zdecydował się pozostać na tej obrzydliwej 28. Wyspie. Nie było tam komfortowo. Ĺťyło się ciężko. Nikt go nie akceptował, bo był nienaznaczonym. Nikt nie dał mu miejsca, ktĂłre mĂłgłby nazwać domem.


Ale to były właśnie powody, dla ktĂłrych tam pozostał. Nie naleĹźał juş nigdzie. Nawet jeśli pragnąłby wrĂłcić do domu, to Ĺźyczenie nigdy by się nie spełniło. W tamtym śmieciowym miejscu, nigdy o tym nie zapomniał. Codziennie przypominano mu o tej okrutnej prawdzie.


Jednak tutaj wyglądało to zbyt podobnie. Ciągle musiał sobie wmawiać, Ĺźe to nie jest dom. Nie powinien nosić tego niepasującego, czarnego munduru. Stopień widniejący na jego naramienniku nie miał Ĺźadnego znaczenia. Nie będzie tutaj dłuĹźej niĹź kilka miesięcy. Więc wszystko będzie w porządku. Nie zapomniał ani nie zdradził tego miejsca.


– Willem?


Głos sprowadził go z powrotem do teraĹşniejszości.


– Ach, w porządku. Po prostu mało spałem ostatniej nocy. To o czym jest ta emnetwycka historia?


– Baaaardzo dawno temu, byli tam! Na dole, na ziemi!


Wszystkie dziewczyny zaczęły gorączkowo rozmawiać. W obrazkowej książce, ktĂłrą czytały wcześniej, było napisane, iĹź przeraĹźające istoty znane jako Emnetwyci zaludniły ziemię. I to przez nie, orki zostały zmuszone do wycofania się na małe skrawki biednej ziemi, cenne lasy elfĂłw spłonęły, jaszczury zostały przegnane ze swoich wodopojĂłw, spokĂłj lucantrobosĂłw został zakłócony, a skarby smokĂłw zostały złupione. I kiedy Przybysze zstąpili jeszcze raz, by zesłać na nich karę boską, Emnetwyci uderzyli pierwsi, sami unicestwiając bogĂłw. Koniec końcĂłw, wezwali oni skądś ‘17 Bestii’ i dokonali samozniszczenia, zabierając ze sobą wszystko, co znajdowało się na ziemi.


– Straszne, prawda?


Opowiedziana w ten sposĂłb historia, rzeczywiście była przeraĹźająca. MoĹźna było zastanawiać się jedynie, jak Emnetwyci mogli być takimi ohydnymi potworami.


– Cóş, to tylko książka obrazkowa, więc wcale nie musi być prawdziwa, wiecie?


– Ale jest napisane, Ĺźe to prawdziwa historia.


– Wszystko tak mĂłwi.


Dziewczynki spojrzały po sobie.


– Ale wtedy Śmiałkowie z opowieści takĹźe nie są prawdziwi?


– Nie chciałabym tego – wymamrotała purpurowłosa.


Pozostałe zgodnie kiwnęły głową


– Myślę, Ĺźe moĹźe być tutaj wmieszanych kilka prawd… Dlaczego byłoby Ĺşle, gdyby Ĺšmiałkowie nie istnieli?


Po raz drugi dzieciaki spojrzały po sobie.


– Ponieważ… my takĹźe jesteśmy Śmiałkami?


Willem nie do końca rozumiał. Bały się EmnetwytĂłw, w tym samym czasie chcąc zostać symbolem tejĹźe rasy. Cóş, to prawda, Ĺźe wtedy dla ludzkości, Śmiałkowie byli rodzajem broni. To moĹźe dlatego dziewczyny, same będąc brońmi, czuły jakiś związek z tymi staroĹźytnymi wojownikami.


– Swoją drogą, um… Panie Willemie. – Jedna z nich nieśmiało zwrĂłciła się do niego. – Nie boli to pana?


Słysząc to pytanie, bĂłl w jego ramieniu nagle powrĂłcił, niemiło przypominając, Ĺźe nigdy nie uciekł od załoĹźonej dĹşwigni.

 

 

<< Poprzednia część

Kolejna część >>