CzÄĹÄ 2: DziewczÄta z magazynu
Chtholly Nota Seniorious jest wróşkÄ
. W tym roku skoĹczyĹa piÄtnaĹcie lat, co czyni jÄ
obecnie najstarszym wróşkowym ĹźoĹnierzem w magazynie. Kiedy jej zgodnoĹÄ z âWydobytÄ
BroniÄ
â zostaĹa potwierdzona, przydzielono jÄ
do miecza Seniorious, ktĂłrego imiÄ teraz nosi.
Jasny odcieĹ niebieskiego wypeĹnia jej wĹosy i oczy, choÄ sama niezbyt szczegĂłlnie lubi ten kolor, z dwĂłch powodĂłw. Przede wszystkim, jak kaĹźda typowa dla jej rasy barwa wĹosĂłw, przyciÄ
ga zbyt duĹźo uwagi na ulicach miasta. Po drugie, waĹźniejsze, nie zgrywaĹ siÄ dobrze z jaskrawymi ubraniami.
– ⌠co oni niby robiÄ
?
WymamrotaĹa do siebie, siedzÄ
c przy oknie w czytelni i spoglÄ
dajÄ
c na zewnÄ
trz. Przed jej oczami rozciÄ
gaĹa siÄ niewielka polana. MaĹe dziewczynki wraz z wysokim, mĹodym mÄĹźczyznÄ
, z ekscytacjÄ
ganiaĹy za piĹkÄ
. WczeĹniej tego nie zauwaĹźyĹa, lecz Willem zdawaĹ siÄ naturalnie wtopiÄ w Ĺźycie magazynu, pomimo róşnicy wieku, pĹci, a nawet rasy.
Specjalny deser sprzed kilku dni prawdopodobnie posĹuĹźyĹ za katalizator. Kiedy dzieciaki dowiedziaĹy siÄ, Ĺźe przyrzÄ
dziĹ go sam, wszelkie podejrzenia zniknÄĹy jak za dotkniÄciem magicznej róşdĹźki. Zanim nastolatka siÄ obejrzaĹa, przywiÄ
zaĹy siÄ do niego, czego dowodem byĹa dziejÄ
ca siÄ przed niÄ
scena gry w piĹkÄ.
– NaprawdÄ⌠Co jest z nim nie tak?
Kiedy spotkali siÄ pierwszy raz, chĹopak byĹ dla niej tajemnicÄ
. ZadziwiajÄ
co miĹy nieznajomy, lecz przy tym takĹźe irytujÄ
cy, wyglÄ
daĹ na kogoĹ spowitego posÄpnym cieniem. Co wiÄcej ĹźyĹ w mieĹcie peĹnym zwierzoludzi, pomimo Ĺźe sam byĹÂ nienaznaczony.
Przy nastÄpnym spotkaniu jedna z mĹodych, Pannibal, przyszpiliĹa go sobÄ
w lesie. Teraz jak o tym pomyĹlaĹa, zostaĹ przez niÄ
zgnieciony w czasie jej maĹego skoku. Mam nadziejÄ, Ĺźe to nie jego fetysz⌠przez chwilÄ pomyĹlaĹa o takiej moĹźliwoĹci, lecz zawstydziĹa siÄ i wyrzuciĹa tÄ myĹl z gĹowy.
Wreszcie⌠Zawsze byĹ sympatyczny dla dzieciakĂłw. Nawet gdy ta gĹoĹna, bezwstydna, denerwujÄ
ca, kĹopotliwa, irytujÄ
ca grupa urwisek wpadĹa do jego pokoju, rozmawiaĹ z nimi bez Ĺźadnego sĹowa skargi. TakÄ
samÄ
postawÄ przyjÄ
Ĺ w stosunku do niej, kiedy pojawiĹa siÄ chwilÄ później.
TÄ samÄ
postawÄ? SĹowa te utknÄĹy w jej umyĹle i zablokowaĹy poruszanie siÄ trybĂłw. Czy moĹźliwym byĹo, Ĺźe ten czĹowiek widziaĹ je wszystkie w ten sam sposĂłb? Czy naprawdÄ traktowaĹ piÄtnastoletniÄ
, dorosĹÄ
, dojrzaĹÄ
, odpowiedzialnÄ
Chtholly NotÄ Seniorious tak samo jak te dziesiÄcioletnie, niedojrzaĹe dziewczynki? Nie chciaĹa w to uwierzyÄ.
Ponadto on â MĹodszy Technik ZaklÄtych Broni Willem Kmetsch â nie byĹ wcale tak duĹźo od niej starszy. Jakkolwiek jego aura tajemniczoĹci mogĹa byÄ zwodnicza, oceniaĹa jego wiek na trochÄ mniej niĹź dwadzieĹcia lat. W takim razie róşnica wieku miÄdzy nimi wynosiĹa zaledwie trzy czy cztery lata, co czyniĹo ich rĂłwieĹnikami wliczajÄ
c margines bĹÄdu. Jego wiek nie dawaĹ mu prawa na traktowanie jej jak dziecka.
ByÄ moĹźe trzeba byĹo winiÄ tutaj róşnicÄ wzrostu. Nawet jeĹli, problem byĹ powaĹźny. Chtholly Nota Seniorious dumnie dzierĹźyĹa tytuĹ najwyĹźszej wróşki w magazynie. PrzypuszczaĹa jednak, Ĺźe z bardzo wysokiego punktu widzenia chĹopaka, mogĹa wyglÄ
daÄ bardzo podobnie do innych. Posiadanie Nygglatho w pobliĹźu jako kolejnego wysokiego obiektu wcale nie pomagaĹo. Na domiar tego â
– Na co tak siÄ patrzasz, co?
– Ach! â W wyniku otrzymania niespodziewanego uĹcisku od tyĹu, wydaĹa z siebie dziwnie brzmiÄ
cy dĹşwiÄk. â Nie rĂłb tak!
– Haha, sorki, sorki. Przez chwilÄ zastygĹaĹ jak kamieĹ, wiÄc nie mogĹam siÄ powstrzymaÄ.
– Co to niby za powĂłdâŚ
UwalniajÄ
c siÄ z rÄ
k owiniÄtych wokóŠswojej szyi, obrĂłciĹa siÄ by zobaczyÄ stojÄ
cÄ
ze swoim zwyczajowym uĹmiechem na twarzy ItheÄ.
Ithea Myse Valgulious takĹźe jest wróşkÄ
. Jako czternastolatka, podobnie jak Chtholly, jest uwaĹźana za w peĹni dojrzaĹego wróşkowego ĹźoĹnierza oraz ma potwierdzonÄ
zgodnoĹÄ z âWydobytÄ
BroniÄ
â. TakĹźe jak Chtholly, jej nazwisko, Valgulious, Â pochodzi od dzierĹźonego miecza. Ma wĹosy koloru dojrzaĹych kĹosĂłw ryĹźu i nieco skoĹne, brÄ
zowawe oczy. Na jej twarzy zawsze goĹci ciepĹy, przyjacielski uĹmiech.
– Popularny z niego goĹÄ⌠Tak jakby ĹźyĹ tutaj od lat. WiedziaĹaĹ? Gra, w ktĂłrÄ
teraz grajÄ
⌠NajwyraĹşniej nauczyĹ w niÄ
graÄ mĹode. Wiele osĂłb moĹźe bawiÄÂ siÄ jednoczeĹnie i nawet dzieciaki sĹabe w sportach zaĹapiÄ
siÄ na trochÄ akcji.
–  Hmm⌠Rozumiem.
– CiekawaĹ, co? Niego.
– WieszâŚ
KaĹźdy w tym magazynie byĹ ciekawy Willema. Gdziekolwiek nie poszedĹ, odstawaĹ od otoczenia.
– TwĂłj nowy kapelusz.
NagĹa zmiana tematu zaskoczyĹa zamyĹlonÄ
bĹÄkitnowĹosÄ
, ktĂłra prawie spadĹa z krzesĹa.
– Dobrze siÄ nim opiekujesz, co? WepchnÄĹaĹ go do szafy i odtÄ
d go nie uĹźyĹaĹ, tylko o niego dbasz i czyĹcisz.
– To nic nie znaczy! Ten kapelusz jest uĹźyteczny tylko jako przebranie w czasie wypadĂłw poza wyspÄ⌠Nie potrzebujÄ go tutaj! Tak w ogĂłle, dlaczego o tym wspomniaĹaĹ?!
– Hmm? – Ithea spojrzaĹa na niÄ
z szerokim uĹmiechem na twarzy.
– No co?!
– Nic, nic. Tylko, no wiesz, twoja reakcja duĹźo zdradza.
– O czym ty mĂłwisz? KaĹźdy by tak zareagowaĹ, gdyby zostaĹ w ten sposĂłb zaskoczony.
– PewnaĹ tego?
W czasie gdy pomaraĹczowowĹosa kontynuowaĹa swoje przesĹuchanie, na jej gĹowie wylÄ
dowaĹ zwiniÄty w rulonik kawaĹek papieru.
– BÄ
dĹşcie cicho w czytelni.
Nephren Ruq Insania staĹa z twarzÄ
jak zwykle pozbawionÄ
wyrazu. OczywiĹcie jest ona kolejnÄ
wróşkÄ
, lecz w przeciwieĹstwie do dwĂłch pozostaĹych, Nephren ma jedynie trzynaĹcie lat i nie bÄdzie w peĹni dorosĹym wróşkowym ĹźoĹnierzem przed upĹywem lata tegoĹź roku. Jej zgodnoĹÄ z WydobytÄ
BroniÄ
zostaĹa dopiero niedawno potwierdzona. Ma ona wyblakĹe, siwe wĹosy i wÄglowo-czarne oczy. Nawet w porĂłwnaniu do innych siĂłstr jest niska, do tego stopnia, Ĺźe mogĹaby zostaÄ zakopana w przypadku wpadniÄcia w tĹum mĹodszych dziewczynek. Na okrÄ
gĹo nosi swojÄ
pozbawionÄ
wyrazu twarz; Chtholly nigdy nie widziaĹa jej uĹmiechu lub choÄby zĹoĹci.
RozglÄ
dajÄ
c siÄ zauwaĹźyĹa, Ĺźe jedynymi osobami obecnymi w czytelni byĹa ich trĂłjka zgromadzona przy oknie.
– PrzepraszamâŚ
Nephren usiadĹa obok przepraszajÄ
cej. – To jaki on jest?
– MyĹlaĹam, Ĺźe mĂłwiĹaĹ, byĹmy nie rozmawiaĹy…
– Jest w porzÄ
dku, dopĂłki bÄdziemy rozmawiaÄ cicho.
– WiÄc moĹźem dalej dyskutowaÄ, co? ⌠TeĹź jesteĹ nim zainteresowana, Ren?
– Nie bardzo. – RzuciĹa okiem przez okno. – PomyĹlaĹam tylko, Ĺźe jest tajemniczy.
NiebieskowĹosa poczuĹa siÄ trochÄ lepiej wiedzÄ
c, Ĺźe nie tylko ona widzi go w ten sposĂłb. JeĹli byĹby po prostu miĹÄ
i wesoĹÄ
osobÄ
, nie byĹyby nim tak zaciekawione. ZachowywaĹ siÄ bardzo przyjacielsko w stosunku do dzieci, lecz w tym samym czasie zdawaĹ siÄ rysowaÄ miÄdzy nimi liniÄ. WyglÄ
daĹ jakby Ĺwietnie siÄ bawiĹ, jednoczeĹnie wydawaĹ siÄ trochÄ samotny. Ĺwietnie wtopiĹ siÄ w codziennie Ĺźycie magazynu, lecz czasami posiadaĹ nieobecne spojrzenie w swoich oczach, tak jakby wspominaĹ dalekie miejsca. WÂ ten sposĂłb przyciÄ
gaĹ jej wzrok. Nie mogĹa powstrzymaÄ siÄ przed rozmyĹlaniem na jego temat.
– Chtholly, ile zostaĹo dni?
Pomimo niejednoznacznego pytania wiedziaĹa dokĹadnie, co ma na myĹli Ithea. UĹźywaĹa kalendarza w swoim pokoju do odliczania dni, wiÄc oczywiĹcie znaĹa odpowiedĹş.
– DziesiÄÄ.
– Hmm⌠Nie wiem czy to wystarczyâŚ
– O czym wy mĂłwicie?
– O tym czy wystarczy nam czasu by speĹniÄ marzenie Chtholly o miĹoĹci, oczywiĹcie!
Zszokowana uderzyĹa gĹowÄ
o blat stolika.
– Chtholly, zachowuj siÄ cicho w czytelni.
– P-przepraszam — nie, nie przepraszam! Z czym tak nagle wyskakujesz, Ithea?!
– Ahaha, nie bÄ
dĹş nieĹmiaĹa. Wiele wróşek nie osiÄ
ga nawet wieku dojrzewania, wiÄc masz szczÄĹcie, Ĺźe moĹźesz doĹwiadczyÄ nawet miĹoĹci, wiesz?
– W-wcale nie patrzyĹam na niego w taki sposĂłb.
– ⌠rozumiem. Poszukam jakichĹ ksiÄ
Ĺźek o mieszanych Ĺlubach. MogÄ
siÄ przydaÄ.
– Ren!? Nie potrzebujÄ ich!
– Chtholly, bÄ
dĹş cicho w czytelni.
– A myĹlisz Ĺźe kto zmusza mnie do krzyku!?
PotrzebowaĹa chwili, by siÄ uspokoiÄ. Na zewnÄ
trz, piĹka wyrzucona przez kogoĹ wysoko w powietrze, spadĹa z powrotem na ziemiÄ, zakreĹlajÄ
c wczeĹniej szeroki Ĺuk w powietrzu.
– ⌠naprawdÄ niczego nie potrzebujÄ, wiÄc przestaĹcie. W koĹcu byĹam w stanie zrezygnowaÄ z wielu rzeczy⌠Nie chciaĹabym ĹźaĹowaÄ niczego wiÄcej w tym momencie – powiedziaĹa delikatnym, ledwo sĹyszalnym gĹosem.
– Rozumiem – zaĹmiaĹa siÄ po raz ostatni smutno Ithea, po czym skierowaĹa swoje spojrzenie w okno, nie mĂłwiÄ
c niczego wiÄcej.
Nephren skinÄĹa lekko gĹowÄ
i bez sĹowa, wrĂłciĹa do czytania trzymanej w dĹoniach ksiÄ
Ĺźki.
TydzieŠpóźniej.
Willem ponownie zaczÄ
Ĺ czuÄ siÄ zaniepokojony swojÄ
nowÄ
pracÄ
. SpacerujÄ
c korytarzem i prĂłbujÄ
c wskazaÄ cokolwiek, co wydawaĹo mu siÄ nie na miejscu, usĹyszaĹ zbliĹźajÄ
cy siÄ gĹoĹny dĹşwiÄk dreptania.
– Willem!!
Dwie nogi wbiĹy siÄ w jego plecy, z siĹÄ
wzmocnionÄ
przez dobrze wykonany skok z biegu. Pomimo wielkiej róşnicy w rozmiarze ciaĹa i wadze, przepiÄknie wyegzekwowany atak niemal zaskutkowaĹ upadkiem prosto na twarz. Przed tym jak zdÄ
ĹźyĹ siÄ caĹkowicie otrzÄ
snÄ
Ä, maĹe ramiona zakrÄciĹy siÄ wokóŠjego szyi, zrÄcznie zakĹadajÄ
c dĹşwigniÄ.
– Mam go!!
– Achh!! Nie, nie! Nie to miaĹam na myĹli przez âdorwanie goâ!
– Cel uĹwiÄca Ĺrodki.
– Prawda, dopĂłki nie moĹźe uciec to nie ma problemu.
– To jest wielki problem!! To my mamy do niego proĹbÄ.
– Pokazanie siĹy przed poproszeniem o coĹ to podstawowa strategia.
– To coĹ, co robiÄ
ludzie, Â ktĂłrzy majÄ
zamiar walczyÄ na ĹmierÄ i Ĺźycie!
– ZabiÄ! ZabiÄ! ZabiÄ!
– To nie sĹowo, ktĂłre powinnaĹ powtarzaÄ z podnieceniem!!
ChĹopak dokĹadnie oceniĹ sytuacjÄ. Jego ramiÄ byĹo wykrÄcone w nieprzyjemnym kierunku i nieprzyjemnie zgrzytaĹo. Jak zwykle peĹne energii, maĹe istoty otoczyĹy go.
– Co tam, dzieciaki? Potrzebujecie czegoĹ?
– Tak, tak. Mamy do ciebie sprawÄ.
– Chcemy przeczytaÄ ksiÄ
ĹźkÄ, wiÄc chodĹş!
– M-M-MĂłwiĹam przecieĹź, Ĺźadnych dĹşwigni podczas proszenia o przysĹugÄ!
Zdecydowanie zgadzaĹ siÄ z ostatniÄ
dziewczynÄ
.
– Chcecie, by pomĂłgĹ czytaÄ wam trudnÄ
ksiÄ
ĹźkÄ? Przepraszam, ale nie jestem najlepszy w czytaniu i pisaniu, wiecie.
– Ech? JesteĹ technikiem, prawda? Nie powinieneĹ byÄ mÄ
dry?
– Och, jestem super mÄ
dry. JeĹli macie jakÄ
Ĺ staroĹźytnÄ
literaturÄ sprzed 500Â lat, mogÄ przeczytaÄ jÄ
bez problemu!
Dzieciaki zaĹmiaĹy siÄ, przyjmujÄ
c to za Ĺźart i pociÄ
gnÄĹy go za rÄkawy.
– MoĹźemy same poczytaÄ. Chcemy tylko byĹ z nami posiedziaĹ.
– Tak, to bardzo stara historia, wiÄc same siÄ boimy.
– Ja tak naprawdÄ siÄ nie bojÄ, ani nic takiego, ale to one nalegaĹy.
– H-Hej, nie graj takiej dorosĹej!
Jak zawsze dziewczyny gadaĹy jak nakrÄcone, w tym samym czasie dajÄ
c radÄ wspĂłĹpracowaÄ ze sobÄ
, Ĺźeby zaciÄ
gnÄ
Ä gdzieĹ Willema.
– Bardzo starÄ
historiÄ?
– HistoriÄ o Emnetwytach!
Nagle zakrÄciĹo mu siÄ lekko w gĹowie, sĹyszÄ
c tÄ nazwÄ. DopadĹo go silne poczucie deja vu, a jego umysĹ zaczÄ
Ĺ zatapiaÄ siÄ w przeszĹoĹci. Krajobraz wokóŠniego, magazyn na 68. Wyspie, zaczÄ
Ĺ zamieniaÄ siÄ w obraz starego sierociĹca. Widoki miejsca, gdzie kiedyĹ ĹźyĹ, przywoĹaĹy wspomnienia chĹopaka, najstarszego z dzieci tam dorastajÄ
cych, opiekujÄ
cego siÄ mĹodszymi.
Willemmm!!
Ojcze, znowu coĹ zepsuĹeĹ?
GĹosy, ktĂłrych tak bardzo chciaĹ zapomnieÄ, zabrzmiaĹy w jego gĹowie. UĹwiadomiĹ sobie, Ĺźe zapomniaĹ o czymĹ waĹźnym: dlaczego zdecydowaĹ siÄ pozostaÄ na tej obrzydliwej 28. Wyspie. Nie byĹo tam komfortowo. ĹťyĹo siÄ ciÄĹźko. Nikt go nie akceptowaĹ, bo byĹ nienaznaczonym. Nikt nie daĹ mu miejsca, ktĂłre mĂłgĹby nazwaÄ domem.
Ale to byĹy wĹaĹnie powody, dla ktĂłrych tam pozostaĹ. Nie naleĹźaĹ juş nigdzie. Nawet jeĹli pragnÄ
Ĺby wrĂłciÄ do domu, to Ĺźyczenie nigdy by siÄ nie speĹniĹo. W tamtym Ĺmieciowym miejscu, nigdy o tym nie zapomniaĹ. Codziennie przypominano mu o tej okrutnej prawdzie.
Jednak tutaj wyglÄ
daĹo to zbyt podobnie. CiÄ
gle musiaĹ sobie wmawiaÄ, Ĺźe to nie jest dom. Nie powinien nosiÄ tego niepasujÄ
cego, czarnego munduru. StopieĹ widniejÄ
cy na jego naramienniku nie miaĹ Ĺźadnego znaczenia. Nie bÄdzie tutaj dĹuĹźej niĹź kilka miesiÄcy. WiÄc wszystko bÄdzie w porzÄ
dku. Nie zapomniaĹ ani nie zdradziĹ tego miejsca.
– Willem?
GĹos sprowadziĹ go z powrotem do teraĹşniejszoĹci.
– Ach, w porzÄ
dku. Po prostu maĹo spaĹem ostatniej nocy. To o czym jest ta emnetwycka historia?
– Baaaardzo dawno temu, byli tam! Na dole, na ziemi!
Wszystkie dziewczyny zaczÄĹy gorÄ
czkowo rozmawiaÄ. W obrazkowej ksiÄ
Ĺźce, ktĂłrÄ
czytaĹy wczeĹniej, byĹo napisane, iĹź przeraĹźajÄ
ce istoty znane jako Emnetwyci zaludniĹy ziemiÄ. I to przez nie, orki zostaĹy zmuszone do wycofania siÄ na maĹe skrawki biednej ziemi, cenne lasy elfĂłw spĹonÄĹy, jaszczury zostaĹy przegnane ze swoich wodopojĂłw, spokĂłj lucantrobosĂłw zostaĹ zakĹĂłcony, a skarby smokĂłw zostaĹy zĹupione. I kiedy Przybysze zstÄ
pili jeszcze raz, by zesĹaÄ na nich karÄ boskÄ
, Emnetwyci uderzyli pierwsi, sami unicestwiajÄ
c bogĂłw. Koniec koĹcĂłw, wezwali oni skÄ
dĹ â17 Bestiiâ i dokonali samozniszczenia, zabierajÄ
c ze sobÄ
wszystko, co znajdowaĹo siÄ na ziemi.
– Straszne, prawda?
Opowiedziana w ten sposĂłb historia, rzeczywiĹcie byĹa przeraĹźajÄ
ca. MoĹźna byĹo zastanawiaÄ siÄ jedynie, jak Emnetwyci mogli byÄ takimi ohydnymi potworami.
– Cóş, to tylko ksiÄ
Ĺźka obrazkowa, wiÄc wcale nie musi byÄ prawdziwa, wiecie?
– Ale jest napisane, Ĺźe to prawdziwa historia.
– Wszystko tak mĂłwi.
Dziewczynki spojrzaĹy po sobie.
– Ale wtedy ĹmiaĹkowie z opowieĹci takĹźe nie sÄ
prawdziwi?
– Nie chciaĹabym tego – wymamrotaĹa purpurowĹosa.
PozostaĹe zgodnie kiwnÄĹy gĹowÄ
– MyĹlÄ, Ĺźe moĹźe byÄ tutaj wmieszanych kilka prawd⌠Dlaczego byĹoby Ĺşle, gdyby ĹmiaĹkowie nie istnieli?
Po raz drugi dzieciaki spojrzaĹy po sobie.
– Poniewaş⌠my takĹźe jesteĹmy ĹmiaĹkami?
Willem nie do koĹca rozumiaĹ. BaĹy siÄ EmnetwytĂłw, w tym samym czasie chcÄ
c zostaÄ symbolem tejĹźe rasy. Cóş, to prawda, Ĺźe wtedy dla ludzkoĹci, ĹmiaĹkowie byli rodzajem broni. To moĹźe dlatego dziewczyny, same bÄdÄ
c broĹmi, czuĹy jakiĹ zwiÄ
zek z tymi staroĹźytnymi wojownikami.
– SwojÄ
drogÄ
, um⌠Panie Willemie. – Jedna z nich nieĹmiaĹo zwrĂłciĹa siÄ do niego. – Nie boli to pana?
SĹyszÄ
c to pytanie, bĂłl w jego ramieniu nagle powrĂłciĹ, niemiĹo przypominajÄ
c, Ĺźe nigdy nie uciekĹ od zaĹoĹźonej dĹşwigni.