Rozdział 3-1: Las w przestworzach | Pozorny nadzorca

 

Rozdział 3: Las w przestworzach


Część 1: Pozorny nadzorca

 


Czym jestem?
Willem często zadawał sobie to pytanie.


Wiele, wiele lat temu, mieszkał w sierocińcu, gdzie poznał swojego mistrza. Wychował go on i nauczył wszystkiego, co powinien wiedzieć, Ĺźeby przetrwać. Nauczyciel był takĹźe zasadniczo okropną osobą. Zwykle właściciel sierocińca powinien odgrywać rolę zastępcy rodzicĂłw dla dzieci. JednakĹźe zaniedbał on całkowicie ten obowiązek, zmuszając niejako chłopaka, ktĂłry był niewiele starszy od reszty dzieci, do przyjęcia na siebie roli “Ojca”.


Gospodarz często się upijał i przy kaĹźdej okazji opowiadał zmyślone historie o tym, jak był kiedyś KrĂłlewskim Śmiałkiem. Podczas gdy był względnie silny, umiejętnie władał mieczem i o dziwo był mądry, wszystkie dzieciaki zgodnie uwaĹźały, Ĺźe wyglądał bardziej jak czarny charakter, aniĹźeli bohater.


Nastolatek mĂłgłby pomyśleć o wielu innych przykładach, lecz gdyby zaczął liczyć wszystkie występki mistrza, nigdy by się ich wszystkich nie doliczył. Niestosowne gwizdanie na przypadkowe dziewczyny w mieście, zmuszanie dzieci do czytania dziwnych książek, nie golenie swojego nieokiełznanego zarostu pomimo wielu próśb – nie przebywanie w domu podczas najwaĹźniejszych chwil. Lista nie kończyła się. Młody Willem poprzysiągł sobie, Ĺźe nigdy nie zostanie podobnym dorosłym.


WśrĂłd wielu powiedzeń nauczyciela, jedno szczegĂłlnie zapadło mu w pamięci: „Opiekuj się kobietami. MężczyĹşni nie mogą od nich uciec. Opiekuj się takĹźe dziećmi. Dorośli nie mogą z nimi wygrać. Przygotuj się przeciwko nim. Czegokolwiek byśmy nie zrobili, nie moĹźemy się z nimi rĂłwnać.” Kiedy mistrz mu to powiedział, ten nie zwrĂłcił na to zbytniej uwagi. Nie chciał myśleć o takich kłopotliwych rzeczach. Niestety, wraz z jego wieloma innymi naukami, stało się to dla niego jedną z wiodących zasad.


Często podejrzewano go o bycie zainteresowanym małymi dziewczynkami – lecz on wolał nie myśleć o tych czasach.

 

 


Brak czegokolwiek do roboty nie był jedynie bardziej precyzyjnym opisem pracy chłopaka niĹź myślał, lecz takĹźe bardziej bolesnym, niĹź sobie wyobraĹźał. Myśląc o tym, przez ostatnie sześć miesięcy Willem był zawsze pod presją czasu, biegając z jednej słabo płatnej pracy do kolejnej. Od wczesnego rana do późnego wieczora, a czasami nawet do wczesnego rana kolejnego dnia, harował do momentu, w ktĂłrym nie dawał juĹź rady. Co do snu, jego jedynym wyborem było zdrzemnąć się na kilka godzin ilekroć był wolny, niezaleĹźnie od pory dnia.


Więc uzyskanie dobrego, nocnego snu w miękkim łóżku i budzenie się od ciepłych promieni słonecznych były same w sobie wygodami dla młodego mężczyzny. Miał jednak problem z dostosowaniem się do nowej sytuacji, w ktĂłrej nie miał przeróşnych prac piętrzących się nad nim bez przerwy. Jego umysł, korzystając z tej wolności, przywodził wspomnienia, o ktĂłrych nie chciał pamiętać i trwał przy myślach, o ktĂłrych wolał nie myśleć.


Ciągle nie czuł się w pełni komfortowo w jego nowym domu, tak zwanym “magazynie”. W sumie, w ośrodku Ĺźyło około trzydziestu dzieci, w wieku wahającym się od siedmiu do piętnastu lat. Co więcej, wszystkie miały jaskrawe, praktycznie przezroczyste, jasnokolorowe włosy. Paleta kolorĂłw wyglądała prawie jak nie z tej ziemi, jak coś rodem z abstrakcyjnego obrazu, lecz z jakiegoś powodu włosy dziewczynek nie wyglądały nienaturalnie dla chłopaka, być moĹźe dlatego, Ĺźe nie były one farbowane.


Ĺťadna z nich nie miała duĹźego doświadczenia z dorosłymi, szczegĂłlnie z mężczyznami, więc praktycznie wszystkie zachowywały się ostroĹźnie w jego towarzystwie lub nawet jawnie go unikały. ZauwaĹźył, Ĺźe grupka ktĂłra wpadła do jego pokoju pierwszego dnia, musiała być wyjątkiem. Cóş, nie mĂłgł ich obwiniać. Były wychowane w swoim własnym, małym świecie, całkowicie odizolowane w magazynie. To było naturalne, Ĺźe niespodziewany intruz, dziwnie wyglądający, a do tego duĹźy, nie otrzymał ciepłego przywitania.


Spacerując po korytarzach, zawsze wyczuwał kilka osĂłb ukrywających się w cieniach. Lecz ilekroć się nie odwrĂłcił, zauwaĹźał jedynie plecy szpiegĂłw, uciekających, by ratować własne Ĺźycia. Po jakimś czasie zaczął czuć się winny wychodząc z pokoju i chodząc gdziekolwiek.


Oczywiście, nawet gdyby zaszył się w pokoju na cały dzień, nie miał niczego do roboty. Nie miał Ĺźadnych godnych uwagi pasji, a odkąd przestał walczyć, trening takĹźe nie miał Ĺźadnego sensu. Nie miał problemu z bezczynnym siedzeniem przy oknie i spoglądaniem na zewnątrz od czasu do czasu, lecz marnowanie kilku następnych miesięcy w taki sposĂłb nie wyglądało zbyt kusząco.


Zdecydował się odwiedzić pobliskie miasto, aby wyrwać się z rutyny. Składało się ono z około stu kamiennych budynkĂłw, stojących w linii na Ĺ‚agodnym zboczu otoczonym przez wieś, tworząc sielankową scenerię drastycznie róşniącą się od ponurej 28. Wyspy.


Spacerując ulicami zauwaĹźył, Ĺźe Ĺźaden przechodzień nie zwrĂłcił na niego szczegĂłlnej uwagi, pomimo tego, Ĺźe nie nosił on Ĺźadnego płaszcza czy kaptura ukrywającego to, Ĺźe jest nienaznaczony. Zdecydował się zjeść jakieś drugie śniadanie w pobliskiej restauracji i zapytać o to właściciela.


– Hmm… myślę, Ĺźe nie mamy tutaj z tym problemu – wyjaśnił młody mężczyzna z głową kasztanowego psa, w tym samym czasie potrząsając patelnią na ogniu. – Rozmawianie za czyimiś plecami tylko z powodu wyglądu, ktĂłry przywodzi na myśl złych ludzi sprzed wiekĂłw… nie ma Ĺźadnego sensu. Jeśli chcesz, moĹźesz poplotkować o osobach, ktĂłre rozrabiają właśnie teraz. No cóş, myślę Ĺźe w niektĂłrych miejscach jest tyle złych wokół, Ĺźe ludzie po prostu się poddają i obierają na cel nienaznaczonych. Skoro w przeszłości byli dyskryminowani przez pokolenia, w ten sposĂłb jest im Ĺ‚atwiej. Nawet nie trzeba o tym myśleć. My tutaj, Ĺźyjemy pokojowo i beztrosko, więc nie chcemy takich problemĂłw.


Rozumiem… Tak to tutaj wygląda.


– Ponadto… moĹźe nie wiesz, bo nie jesteś stąd, ale jest ktoś, kto mieszka niedaleko. Napiętnowana, ktĂłra jest tysiąc razy bardziej przeraĹźająca niĹź jakikolwiek Emnetwyt z przeszłości. Ktokolwiek, kto zobaczy ten uśmiech, zapomni o historii i będzie wdzięczny za to, Ĺźe moĹźe Ĺźyć.


… rozumiem.


Słuchając gadania szefa jednym uchem w trakcie nieprzytomnego oczekiwania na jedzenie, Willem usłyszał nagle głos dobiegający z tyłu.


– Hm? Och, to ty…


Znajoma twarz podeszła do niego. Dziewczyna z jasnobłękitnymi włosami.


– Hej, Chtholly… i…


Dwie inne dziewczyny podążały za nią, obie w podobnym wieku do Chtholly. Wszystkie razem były trzema najstarszymi dziećmi mieszkającymi w magazynie, chociaĹź to nie mĂłwiło zbyt wiele.


– Oooch, przystojny mężczyzna, o ktĂłrym wszyscy ostatnio mĂłwią! – Nastolatka z wyblakło-złotymi włosami podbiegła i przystawiła swoją twarz bezpośrednio przed twarz młodzieńca. – Ponadto, przywitanie tylko Chtholly po imieniu? Od kiedy niby jesteście tak blisko, hmm?


– Przestań.


– Doobraa. – Cofnęła się w odpowiedzi na jej zimny głos.


– To nie tak, Ĺźe między nami coś jest… Po prostu spotkałam go juĹź wcześniej niş reszta, więc miałam szansę powiedzieć mu swoje imię… To wszystko.


– Hmm… Jeśli tak mĂłwisz.


– To prawda.


– Okej, okej. Dobrze więc, Młodszy Techniku Zaklętych Broni, byłoby świetnie, gdybyś zapamiętał takĹźe nasze imiona… Ta głośna tutaj to Ithea, i â€Ś – OdwrĂłciła się i wskazała na trzecią dziewczynę, siedzącą w rogu stolika z twarzą pozbawioną wyrazu. – Ta tam, pilnująca swojego nosa, to Nephren. Miło poznać.


– No cóş, to było kreatywne przedstawienie… Zgaduję, Ĺźe juĹź znacie moje imię?


– Oczywiście! Ponadto twoim ulubionym jedzeniem jest ostre mięso, nie jesteś zbyt wybredny, ale nie tknąłbyś drugiego śniadania jaszczurĂłw, lubisz Ĺźyczliwe, starsze kobiety… racja?


– Poczekaj, Ithea… Nic o tym nie słyszałam. – Chtholly, najwyraĹşniej niepoinformowana przez dzieciaki od lawiny, spojrzała podejrzliwie na koleĹźankę.


– Hehehe… Ci, ktĂłrzy kontrolują informacje, kontrolują wyspę. Małe szpiegostwo moĹźe przynieść sukces, wiesz…


– Powiedz mi!


Energicznie rzucając się na siebie, para przeniosła się do miejsca, w ktĂłrym siedziała Nephren.


– O co w tym wszystkim chodzi? Jesteś znajomym tych młodych pań z magazynu? – Lucantrobos o głowie psa podszedł, by dostarczyć jego lunch: pieczonego ziemniaka, mieszane warzywa, grube paski bekonu, mały kawałek chleba i na koniec filiĹźankę zupy.


– Pewnie… Ostatnio przeprowadziłem się do magazynu dla pracy.


– Hmm? Ten magazyn… Mieszkasz… – Z jakiegoś powodu cały kasztanowy kolor zaczął wypływać z twarzy kucharza. – AHHH! – Z przeraĹźającą prędkością cofnął się i przycisnął swoje ciało z drżącymi kończynami do Ĺ›ciany. – P-Przepraszam proszę nie zabijaj mnie proszę nie zjadaj mnie mam rodzinę ktĂłrą muszę się opiekować!


Nieoczekiwana reakcja, ale chłopak mĂłgł zrozumieć, skąd wypłynęło nieporozumienie.


– Nie jestem trollem, wiesz…


– Dalej mam długi z tej restauracji, więc pewnie nie smakuję dobrze i â€“ ech? Co powiedziałeś?


Lucantrobos przestał wymachiwać rękoma na sekundę i zamrugał.


– Powiedziałem, Ĺźe nie jestem trollem… Wiem, Ĺźe ciężko rozróşnić nienaznaczone rasy, ale nie mam zamiaru cię zjeść ani nic takiego, więc spokojnie…


– A-Ale, niewątpliwie musisz być tej samej rasy jeśli Ĺźyjesz pod jednym dachem z â€œKarmazynowym Ĺťołądkiem”.


– Poczekaj… Czy ludzie z miasta byli juĹź wcześniej zjadani? – Widząc przeraĹźoną twarz młodego mężczyzny, Willem pomyślał o moĹźliwości, ktĂłrej nie chciał tak naprawdę brać pod uwagę. Jeśli była prawdziwa… Nie byłoby to zbyt dobre, mĂłwiąc najdelikatniej. Podczas gdy róşne wyspy Regul Aire pielęgnowały przeróşne kultury, wszystkie były powiązane tym samym prawem zwyczajowym. Zgodnie z nim, morderstwo jakiejkolwiek inteligentnej formy Ĺźycia stanowiło powaĹźne przestępstwo, nawet dla głodnych trolli.


– Cóż… Nie… Ale… – Psie uszy kucharza klapnęły. – Do niedawna była tutaj podejrzana orkowa organizacja. Zwała się “Czarne Futro”… W kaĹźdym razie ta organizacja—


– Ah, wystarczy… JuĹź widzę, dokąd zmierza ta historia.


Chłopak wywnioskował, Ĺźe to Czarne coś czy inna organizacja zrobiła coś dziewczynom, następnie trollica poszła ich unicestwić i została przyłapana pokryta krwią, śmiejąc się maniakalnie.
Nic zaskakującego… Na pewno zrobiłaby coś takiego. Ale, cóż… Pomogła mu ona w przeszłości, była jedną z jego znajomych, a teraz takĹźe współpracownikiem, więc pomyślał, Ĺźe powinien prĂłbować ją wspierać.


– Nygglatho nie krąży po okolicy zjadając ludzi bez powodu. MoĹźe być niezrozumiana… albo raczej wszyscy się jej boją, ale normalnie jest miłą panią. To znaczy, jeśli zignoruje się jej niecierpliwość, porywczość albo to, Ĺźe zawsze mĂłwi o jedzeniu… Cóş, w kaĹźdym razie, tak naprawdę nie ma czego się obawiać.


OgĂłlnie mĂłwiąc, kiedy uśmiecha się i pyta „czy mogę cię zjeść”, w 90% przypadkĂłw jest to Ĺźart… Raczej czarny humor. Ale wiesz, Ĺźe tak naprawdę nie ma zamiaru cię zjeść, więc nie ma powodu, by się bać. Willem wolał nie myśleć o pozostałych 10%.


– Wow… Jesteś niesamowity. – Z jakiegoś powodu mężczyzna patrzył się na niego oczami pełnymi podziwu.

 

 


Najpotężniejsza broń. Przez całą historię ludzkości, bez względu na czas czy miejsce, była nią kobieta. Cóş, jeśli się nad tym zastanowić, to oczywiste. Od staroĹźytności faktem jest, Ĺźe dziewczyny są najszybszym i najprostszym sposobem na podniesienie morale Ĺźołnierzy.


Próşność mężczyzn nie zna granic. Na polu bitwy, wśrĂłd chaosu i powtarzającej się bez końca walki o Ĺźycie, Ĺźołnierze odrzucają wizje wygranej, sny o chwale, swoją godność… lecz do ostatniego tchu nie rezygnują z jednej rzeczy: nie mogą wyglądać Ĺźałośnie przed niewiastą. Tylko ten jeden, prosty powĂłd, tchnie niewyobraĹźalne siły w złamanego wojownika, oczekującego na swoją śmierć.


Najlepsze armie dobrze znały ten efekt i zawsze upewniały się, by wmieszać kilka kobiet w szeregi dzikusĂłw na polu bitwy. Jednostki zaopatrzenia lub medyczne działały dobrze, lecz pozycje bliĹźej frontu zawsze miały lepszy efekt. Damski rycerz, zgrabnie dzierżący swĂłj miecz,  biegnący przez pole walki. NiezrĂłwnany damski Śmiałek wybrany przez swojego Kaliyona.
Taumaturg ukrywający potężną, tajemniczą magię wewnątrz swojego delikatnego ciała.


Jeśli krążyły plotki o takiej osobie, będącej gdzieś, na jakimś polu bitwy, głupi Ĺźołnierze od razu się rozchmurzali. Nawet historie takich ludzi z dalekiej przeszłości czy opowieści, ktĂłre raczej nie zawierały czegokolwiek wiarygodnego, mogły dać szczyptę nadziei w najbardziej beznadziejnych sytuacjach.


Willem znał taką jedną, ktĂłra była wychwalana jako bohater i czczona jak legenda wśrĂłd Ĺźołnierzy. Nie trzeba dodawać, Ĺźe była silna, lecz faceci byli skłonni wyolbrzymiać jej potencjał. Słysząc rozprzestrzeniające się na polu bitwy opowieści o jej walecznych czynach, po prostu obracała je w Ĺźart.


Nie powinieneś zbyt mocno się zastanawiać. Jest dokładnie tak, jak powiedziałam. My jesteśmy broniami, o ktĂłrych mĂłwisz.


Słowa te ponownie rozbrzmiały w głowie chłopaka. Wyglądało na to, Ĺźe nastolatki śmiejące się i bawiące się tutaj, w magazynie, róşniły się od innych kobiet. Oczywiście bohater stworzony jedynie dla celu podnoszenia morale Ĺźołnierzy, musiał być bardziej sławny, co wymagało raczej przynaleĹźności do bardziej popularnej rasy niĹź do nienaznaczonych. Ponadto, mĂłwiąc najprościej, powinna być kusząca dla obrzydliwych, lubieĹźnych serc mężczyzn.


Więc coś zdecydowanie nie grało w związku z tymi dziewczynami. Były one nie tylko utrzymywane w tajemnicy przed opinią publiczną, ale takĹźe były o wiele za młode, by wypełnić drugi punkt. Coś w związku z ich sytuacją wyraĹşnie róşniło się od wojowniczek, ktĂłre kiedyś znał Willem. W kaĹźdym razie, jakakolwiek nie byłaby prawdziwa natura sekretnych broni czy teĹź nieletnich niewiast, nie musiał się on w to angaĹźować. Jako pozorny nadzorca musiał po prostu spędzać czas w magazynie, nie sprawiając Ĺźadnych kłopotĂłw.


— Przynajmniej starał się przekonać samego siebie, Ĺźe o to chodzi. Jednak po około trzech dniach jego cierpliwość osiągnęła limit. Połączenie widoku wystraszonych dzieciakĂłw i wiedzy, Ĺźe ĹşrĂłdłem tego strachu był on sam, doprowadziło go do ostateczności.

 

 


– Hm? Ach, okej… Jeśli o mnie chodzi, to w porządku, tak myślę…


– Dzięki wielkie.


Poprosił o to, by mĂłgł pomĂłc przy obiedzie tego dnia i poĹźyczył sobie kąt kuchni. Jajka, cukier, mleko i Ĺ›mietana. Mała sterta jagĂłd. Kość kurczaka do uzyskania z niej Ĺźelatyny. Pozbierawszy na ladzie wszystkie potrzebne składniki, Willem przypomniał sobie swĂłj popisowy przepis na â€œpopularny wśrĂłd podopiecznych i Ĺ‚atwy do zrobienia deser”.


Czas wziąć się do pracy. Przywdział swĂłj osobisty fartuch i oświetlił krystaliczną kuchenkę. Do jego uszu dochodziły szepty małych szpiegĂłw stłoczonych w cieniu, spoglądających w kierunku kuchni.


– Co on do diabła prĂłbuje zrobić?


Tutaj w magazynie, wchodzenie do kuchni kiedy nie jest się zobowiązanym do zrobienia posiłku, jest surowo zakazane, więc rzucanie okiem z oddali jest najlepszym, co moĹźna zrobić. DĹşwigając na plecach spojrzenia wielu par oczu, kontynuował swoją pracę. Przez ostatnie kilka dni doszedł do wniosku, Ĺźe gusta dziewczynek róşniły się od jego własnych. Oczywiście róşnica płci i wieku mogła przynosić trochę kontrastujących upodobań, lecz róşnice rasowe, a co za tym idzie takĹźe fizjologiczne, były o wiele bardziej powaĹźne.


Kiedyś chłopak poszedł coś zjeść ze swoim przyjacielem borglem (cóż… był to Grick). To doświadczenie zostawiło na nim piętno na całe Ĺźycie. Kiedy Willem mĂłwił, Ĺźe coś było przepyszne, tamten narzekał, Ĺźe smakowało jak diabli, a kiedy tamten mĂłwił, Ĺźe coś świetnie smakowało, dla niego było to koszmarne.


W tym momencie powinni po prostu się poddać, lecz Grick nalegał, by znaleĹşli za wszelką cenę coś, co smakuje im obu. I właśnie od tego momentu dzień stał się gorszy niĹź piekło czy jakikolwiek koszmar. Skończyło się na tym, Ĺźe obydwaj ze łzami spływającymi po twarzach łapczywie pili wodę, by obmyć swoje usta, w tym samym czasie praktycznie krzycząc „przepyszne! przepyszne!”.


W kaĹźdym razie Willem zauwaĹźył, Ĺźe upodobania dzieciakĂłw nie mogą się zbytnio róşnić, zwaĹźywszy na to jak siedzieli razem w stołówce i spoĹźywali to samo jedzenie. Wezwał osobę zobowiązaną do zrobienia posiłku na dzisiaj, aby skosztowała prĂłbki jego pracy. Wpatrywała się w Ĺ‚yĹźkę wypełnioną karmelem w taki sposĂłb, jakby znalazła obcego przy drodze lub coś w ten deseń, ostatecznie jednak przywołała wystarczająco odwagi, mocno zamknęła oczy i włoĹźyła łyĹźkę do ust. Po kilku sekundach głuchej ciszy degustatorka powoli otworzyła oczy i wymamrotała, „To jest przepyszne!”. Ciche okrzyki radości podniosły się wśrĂłd obserwujących ich szpiegĂłw.


Ostatecznie skończyło się dobrze. Wszystkie pociechy, ktĂłre zamĂłwiły “specjalny deser” przyklejony do rogu menu w ostatniej chwili, miały podobną reakcję. Wznosiły pierwszą łyĹźkę do ust wyglądając tak, jakby były przygotowane na Ĺ›mierć. Po krĂłtkiej przerwie stołówka była wypełniona lśniącymi parami oczu.


Młody mężczyzna, biorąc teraz swoją kolej w chowaniu się w cieniu i szpiegowaniu, przybrał zwycięską pozę na zewnątrz stołówki. Zgodnie z oczekiwaniami wystarczyło trochę cukru, by zdobyć Ĺźołądki dzieci.


– … co robisz? – WyraĹźający dezaprobatę głos Nygglatho dobiegł z tyłu.


– Otrzymałem ten przepis bezpośrednio od mojego mistrza. Nie lubię tego przyznawać, ale miał duĹźy wpływ na dzieciaki… To jest dowĂłd. Za starych dobrych czasĂłw sam padłem ofiarą tego deseru niezliczoną ilość razy.


– Uch, nie o to chodzi. Nawet jeśli zdecydujesz się wykonać więcej pracy, nie dostaniesz więcej pieniędzy, wiesz o tym?


– Nie obchodzi mnie to. – Podrapał się po twarzy. – Czułem się Ĺşle, gdy widziałem jak się mnie boją. Jeśli te osoby są broniami, to jako ich kierownik, nie powinienem ich zbędnie stresować. Więc… Jakby to ująć…


Miał kłopoty ze znalezieniem odpowiednich słów. Nie był nawet pewny, czy dĹşwięki dochodzące z jego ust miały jakiś sens. Lecz Willem miał coś,  co chciał powiedzieć.


– To nie tak, Ĺźe prĂłbuję je rozpieszczać albo coś takiego. Po prostu… jeśli mĂłj pobyt tutaj był jak dotąd negatywny, prĂłbuję wyrĂłwnać to do zera. W końcu to moja “praca”, by nie mieć Ĺźadnego wpływu na cokolwiek jakkolwiek, prawda?


– Cóş, jeśli tak mĂłwisz… Mi to nie przeszkadza. – Zwęziła swoje oczy. – Ale… powiedziałeś to dziwnie szybko, Ĺźe brzmiało to jak wymuszona wymĂłwka. Dodatkowo wyglądałeś tak, jakbyś bardzo starał się oszukać samego siebie, aş samo patrzenie na ciebie było zawstydzające… JednakĹźe jeśli naprawdę miałeś na myśli to, co mĂłwiłeś, to nie usłyszysz ode mnie Ĺźadnego narzekania. – Przejrzała go na wylot.


– Przepraszam nie pytaj więcej proszę błagam cię.


– Kiedy pierwszy raz cię spotkałam, myślałam Ĺźe jesteś bardziej obojętny i cyniczny.


– Ach… Cóż… – Sam teĹź tak myślał. Kiedyś zdecydował się Ĺźyć jako taki typ bohatera, pozostając odizolowanym od ludzi i wydarzeń dziejących się wokół niego. Więc sam był teraz zaskoczony swoimi poczynaniami. – Na chwilę się zgubiłem… Od teraz będę bardziej ostroĹźny.


– Znaczy, to nie jest wcale takie złe… Tak długo jak dzieci są szczęśliwe, nic innego nie ma znaczenia. Ponadto…


– Ponadto co?


– Pachniesz jeszcze smaczniej z tym zapachem cukru na sobie.


– Od teraz naprawdę będę bardziej ostroĹźny…


Willem zanotował w myślach, by zawsze brać prysznic po pobycie w kuchni.

 

 


<< Poprzedni rozdział

Kolejna część >>