Rozdział 2-2: W tym mrocznym świecie | Nienaznaczony mężczyzna

Rozdział 2: W tym mrocznym świecie


Część 2: Nienaznaczony mężczyzna


Czym jestem? Willem często zadawał sobie to pytanie, ale odpowiedĹş była prosta: człowiekiem w miejscu, w ktĂłrym nie powinno być ludzi. Samo jego istnienie zaprzeczało logice. Włóczył się jak zagubione na zawsze dziecko, bez moĹźliwości powrotu do domu.


Kiedy słońce zaczynało zachodzić, główne ulice stawały się kolorowe i pełne Ĺźycia, oświetlone przez kryształowe lampy zwisające ze Ĺ›cian. Jasny, purpurowy dym poruszany przez przechodzących ludzi, unosił się wokół.
Borgl podniĂłsł głos, by przyciągnąć klientĂłw. Kotowata ayrantroboska kobieta zarządzająca sklepem, zaciągnęła się papierosem. Grupa młodych orkĂłw przeszła ulicami, wybuchając śmiechem.


W porĂłwnaniu do innych boczna alejka, w ktĂłrej siedział chłopak, była cicha. Pomimo Ĺźe pomiędzy dwoma ulicami stał jedynie jeden budynek, ciężko było dostrzec jakiekolwiek ślady tłoku i rozgardiaszu.


Wyłożył trzydzieści dwa tysiące
bradali, zmniejszając swĂłj dług do około stu pięćdziesięciu tysięcy.


– Grick, daj mi jakieś pół roku. – Młody mężczyzna stawiał czoła swojemu staremu przyjacielowi i przybrał najlepszy uśmiech, na jaki było go stać. – Do tego czasu zdobędę pieniądze.


DwĂłjka siedziała w niedrogiej restauracji. Willem miał na sobie stary, wysłuĹźony płaszcz z niezałoĹźonym kapturem, odsłaniając tym samym swoją nienaznaczoną twarz.


– …


Mężczyzna zwany Grickiem,
borgl średniego rozmiaru, liczył wręczone mu pieniądze z niezaspokojoną miną. W Ĺ›rodku koperty znajdował się duĹźy stos rachunkĂłw na małe kwoty bradali, co czyniło ten proces niepotrzebnie długim.


Nastąpiła niezręczna cisza.


– Achh… No tak! Racja… Jak się ma Anaala i reszta?


– Anaala? Niezbyt dobrze. Została połknięta przez â€œTrĂłjkę”
ostatniego miesiąca – odpowiedział krĂłtko, nie spuszczając wzroku z pieniędzy. – Swoją drogą, Gulgura teĹź zmarł. Wiesz Ĺźe 47. Dryfująca Wyspa spadła zeszłego lata? Tak, akurat tam był… Teraz jest jedynie małą plamą na ziemi poniĹźej.


– Ach… Przepraszam… nie powinienem pytać. – Ramiona chłopaka opadły na wieść o tych smutnych wydarzeniach.


RozmĂłwca jedynie się zaśmiał, nie wyglądając na zbytnio zmartwionego.


– Nie martw się o to. Wszyscy jesteśmy przeszukiwaczami.
W momencie, w ktĂłrym pierwszy raz stawiamy stopę na tej ziemi, jesteśmy juĹź przygotowani na śmierć… lub poświęcenie innych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Poza tym, ta dwĂłjka Ĺźyła dosyć długim i pięknym Ĺźyciem. Większość z nas umiera pierwszego dnia po zejściu.


W końcu skończył liczyć.


– Tak, w porządku, są trzydzieści dwa tysiące. – Starannie wyrĂłwnał wszystkie papierowe rachunki przed włoĹźeniem ich z powrotem do koperty. – Ale Willem… Naprawdę jest ci z tym dobrze?


– Z czym?


– Zebranie trzydziestu tysięcy zajęło ci pół roku… Zostało ci sto pięćdziesiąt tysięcy, więc nawet jeśli wszystko pĂłjdzie sprawnie, zajmie ci to kolejne dwa i pół roku.


– Och, o to chodzi. Przepraszam, ale w tym momencie nie dam rady szybciej zebrać forsy.


– Wiesz, wcale cię nie poganiam czy coś, ale… – przerwał na chwilę, Ĺźeby upchać kopertę do obszarpanej, skĂłrzanej torby. – Jak wiesz, wyspa ta przepełniona jest zwierzoludĹşmi nienawidzącymi nienaznaczonych. Nie będziesz w stanie znaleźć Ĺźadnej porządnej roboty. W tej chwili ledwo wiążesz koniec z końcem z tymi słabo płatnymi pracami, prawda?


– Ach… Wiesz… – dłuĹźnik unikał kontaktu wzrokowego.


Grick zwęził oczy.


– Więc te pieniądze to praktycznie całe zarobki z ostatnich sześciu miesięcy?


– Odejmując trochę wydatkĂłw na jedzenie… Ostatnio roboty nie zapewniają posiłkĂłw.


– To nie jest prawdziwym problemem – powiedział z westchnieniem. Zaczął uderzać swoimi umięśnionymi, borgliskimi palcami o stół, wyraĹşnie zirytowany. – Robisz coś więcej ze swoim Ĺźyciem oprĂłcz spłacania długu? To właśnie chciałem powiedzieć… Minęło pół roku od twojego przebudzenia. Znalazłeś coś, co chciałbyś robić? Coś, co ci się spodobało?


– No cóż… Wiesz, powiadają, Ĺźe samo Ĺźycie jest zabawne…


– Nie dawaj mi tego Ĺźałosnego usprawiedliwienia nudnej egzystencji – przerwał mu ostro. – Ĺťyję by robić to, co lubię. Morze skarbĂłw leĹźy nisko na ziemi. Materiały i technologie, ktĂłrych nie mamy tutaj na gĂłrze, leżą tam gotowe do wzięcia przez kogokolwiek. Szukanie ich i przywoĹźenie z powrotem jest tym, co lubię. Wracanie z pustymi rękoma i bycie winnym pieniądze… Cóş, na swĂłj sposĂłb uatrakcyjnia to sprawy. Przypadkowe wejście do gniazda “SzĂłstki”… W takich momentach naprawdę czuję, Ĺźe Ĺźyję.


Przez moment miał nieobecne spojrzenie, wspominając swoje dawne przygody.


– To jest właśnie to, co my przeszukiwacze, robimy. Willem, ale co z tobą? Jeśli jesteś powaĹźnym typem, ktĂłry lubi po prostu ciężko pracować, wtedy nie ma sprawy… Ale myślałeś o tym co będziesz robił, kiedy spłacisz juĹź swoje długi?


– Ta kawa nie jest przypadkiem trochę za słona? – Niemal zbyt oczywista prĂłba uniknięcia pytania. Grick spojrzał na niego zdziwiony, lecz młody mężczyzna wciąż niezdolny do znalezienia odpowiedzi, mało entuzjastycznie się zaśmiał. Nastąpiła kolejna niezręczna cisza.


Ogółem borglowie to proste osoby; podążają po prostu za swoimi instynktami. Oczywiście istnieje trochę wariacji wśrĂłd jednostek, lecz jego rozmĂłwca myślał tak przejrzyście i logicznie, Ĺźe chłopak prawie poddawał w wątpliwość swoją toĹźsamość. Był takĹźe miłym gościem, co było cechą charakteru, z ktĂłrą często miewał problemy.


– Willem, mĂłwię ci… Mogę mieć dla ciebie robotę. Czemu nie sprĂłbujesz? – przerwał ciszę pytaniem. – Znam kogoś kto szuka rąk do pracy… To porządna fucha, ale wymaga kontaktu z nienaznaczonymi przez długi czas, dlatego nie mogą znaleźć zbyt wielu kandydatĂłw. Zgaduję, Ĺźe nie masz Ĺźadnego problemu z pracą z takimi osobami.


– Dlaczego ty nie moĹźesz tego robić? Mam na myśli to, Ĺźe jesteś przecieĹź w stanie ze mną wytrzymać.


– Jestem przeszukiwaczem. Moja dusza spoczywa tam nisko, na ziemi. Jakakolwiek robota więżąca mnie tutaj na gĂłrze, doprowadziłaby mnie do szaleństwa – powiedział, chichocząc. – Co się tyczy tego, co będziesz tam robił… Cóş, mĂłwiąc najprościej, będziesz zarządzał sekretnymi broniami Skrzydlatej StraĹźy.


– Wojsko? Sekretna broń? – Te słowa nie kojarzyły się zbytnio ze spokojem.


Słowo “wojsko” na Regul Aire odnosiło się zazwyczaj do oficjalnej organizacji, stworzonej by odpierać ataki “17 Bestii”. Pomimo dosłownej lepszej pozycji, zrozumiałym jest, Ĺźe mieli oni wielkie trudności w walce przeciwko Bestiom. W końcu to wrogowie, ktĂłrzy zniszczyli wszystkie formy Ĺźycia na ziemi. Aby zapewnić sobie kaĹźdą moĹźliwą dodatkową siłę ognia, uĹźywali wszelkich dostępnych metod – przynajmniej takie plotki krążyły na ulicach.


– Nie mogę juĹź dłuĹźej walczyć. PrzecieĹź wiesz.


– Wiem, wiem. Tylko dlatego Ĺźe powiedziałem “armia”, nie znaczy, Ĺźe zaraz wyruszysz na bitwę walczyć. Jest trochę zakulisowej pracy biurowej, wiesz?


– … na przykład co? – Jego opis nie dał Willemowi zbyt dobrego obrazu tej pracy. – To typ roboty, ktĂłrej kaĹźdy stary, niepełnoetatowy pracownik mĂłgłby się podjąć?


– Sądzę, Ĺźe nie wyszłoby to zbyt dobrze. Jeśli martwisz się o robotę papierkową, mogę się tym zająć. – Ponownie się zaśmiał. – W kaĹźdym razie, słuchaj. Słyszałem, Ĺźe te sekretne bronie są w całości
zarządzane i konserwowane przez Główne Przedsiębiorstwo Handlowe Orlandry. Jak wiesz, prawo zabrania cywilom posiadania uzbrojenia powyĹźej pewnego poziomu mocy.


Kontynuował: – JednakĹźe Orlandry
jest głównym sponsorem armii, więc nie chcą popsuć relacji ich łączących. Poza tym, nawet jeśli Skrzydlata StraĹź zdołałaby odebrać to wyposaĹźenie, na ich obecnych zasobach technologicznych i finansowych nie byliby w stanie nimi zarządzać i ich konserwować.


– Więc na papierze to wojsko posiada bronie… lecz tak naprawdę kontrolę ma przedsiębiorstwo handlowe?


– Dokładnie. Armia wysyła symbolicznego nadzorcę, ale nie robi niczego więcej. Dla jakiegokolwiek prawdziwego Ĺźołdaka, bycie tym gościem to bezuĹźyteczna fucha. Praktycznie nie masz autorytetu, a efekty twojej pracy nie mogą być upublicznione, poniewaĹź zarządzasz sekretnym orężem. DuĹźy krok w tył w şołnierskiej karierze. Dlatego zaczęli szukać ludzi z cywila.


Grick gromił chłopaka swoimi bursztynowymi, borglowymi oczami.


– Tak jak powiedziałem, mogę ci zapewnić oficjalny tytuł wojskowy. Nadzorca tak naprawdę niczego nie robi, więc nie potrzebujesz Ĺźadnych specjalnych umiejętności. Musisz być jedynie trochę cierpliwy i trzymać gębę na kłódkę. OgĂłlnie rzecz biorąc, płacą dosyć dobrze. Będziesz w stanie spłacić cały dług i wciąż trochę ci zostanie. UĹźyj tych pieniędzy i znajdĹş właściwą drogę w swoim Ĺźyciu. Wiem, Ĺźe masz swoje powody,
ale nie zmarnuj tej szansy, ktĂłra została ci dana. To właśnie inni i ja chc… – Potrząsnął głową. – Ach, przepraszam… wygląda na to, Ĺźe staję się trochę miękki z powodu odejścia tak wielu przyjaciół. – Jego twarz wykrzywiła się w gorzkim uśmiechu.


Coraz trudniej było odmówić.


– W porządku, powiedz o niej coś więcej.


– WeĹşmiesz ją?


– Zadecyduję po tym, jak usłyszę trochę więcej. Więc nie mĂłw niczego co spowoduje, Ĺźe nie będę mĂłgł odmĂłwić.


– Zrozumiano. Po pierwsze… – Z oczywistą radością wymalowaną na twarzy, spojrzał w dół na swoją filiĹźankę kawy. – Trochę słona… ta kawa. – Zaśmiał się serdecznie.


Grick był logicznie myślącym i zadziwiająco sympatycznym borglem. Innymi słowy, miłym gościem. Willem miał czasami małe problemy z tą częścią jego osobowości.

 

 


Ponad sto latających wysp tworzących Regul Aire miało system numerowania. W samym środku znajdowała się 1. Dryfująca Wyspa i stąd liczby rozpościerały się w spiralnym wzorze. Idąc od centrum, liczby wzrastały i wzrastały.


JednakĹźe było kilka rzeczy, ktĂłre naleĹźało wziąć pod uwagę. Centralne wyspy, do około numeru czterdziestego, leĹźały stosunkowo blisko swoich sąsiadĂłw. W niektĂłrych ekstremalnych przypadkach dwie z nich mogły być nawet połączone mostem. To bliskie sąsiedztwo sprzyjało kulturalnej i gospodarczej wymianie, co w rezultacie prowadziło do powstania dobrze prosperujących miast.


Z drugiej strony te znajdujące się bliĹźej brzegu, od około siedemdziesiątego numeru, dzielą wielkie odległości i są zazwyczaj małych rozmiarĂłw. W rezultacie skupiska ludności są mniej liczne, bardziej rozproszone i oczywiście słabiej prosperujące. NiektĂłre są tak odizolowane, Ĺźe sterowce publicznej komunikacji nie zatrzymują się tam po drodze.


Obiekt, do ktĂłrego musiał dotrzeć Willem w związku ze swoją nową pracą, znajdował się na 68. Wyspie. Wystarczająco daleko, by być nieosiągalnym przez statki publicznej komunikacji, owy skrawek terenu wymagał bardziej kreatywnego podejścia, by się do niego dostać. Kupno lub wynajęcie prywatnego sterowca było poza jego finansowymi moĹźliwościami, więc dostał się on do 53. Wyspy, najbliĹźszego przystanku do jego celu. Stąd wynajął przewoĹşnika, ktĂłry zabrał go na drugą stronę.


Jego wyliczenia były perfekcyjne – oprĂłcz jednej rzeczy, ktĂłrą zauwaĹźył chłopak w momencie dotarcia na miejsce. Słońce całkowicie zaszło.


Przewiał go silny, chłodny wiatr.


– Haha… No cóş, to była poraĹźka. – Stojąc samotnie w opuszczonym porcie, zaśmiał się sam do siebie. Brzeg jego płaszcza, noszonego na nowym wojskowym mundurze, powiewał gwałtownie na wietrze.


PrzewoĹşnik szybko popędził z powrotem na 53. Wyspę, zaraz po tym jak wysadził swojego pasaĹźera, więc nie było moĹźliwości powrotu. ZauwaĹźył znak zniszczony przez złą pogodę. Według niego najbliĹźsze miasto znajdowało się dwa tysiące malumeli na prawo, podczas gdy 4. magazyn Przedsiębiorstwa Handlowego Orlandry znajdował się pięćset malumeli na lewo. Obok znaku dwie czerwone, drewniane strzałki skierowane były w dwĂłch przeciwnych kierunkach.


– To musi być to – wymamrotał do siebie, rozpoznając nazwę Orlandry. Kierunkowskaz wskazywał wąską dróşkę prowadzącą prosto w gęsty las. Oczywiście w zasięgu wzroku nie było choćby jednej ulicznej latarni ani niczego innego, co mogłoby się przydać. Podczas gdy spacer przez to miejsce bez Ĺźadnego światła nie brzmiał zbyt zabawnie, nie mĂłgł po prostu tutaj siedzieć i czekać na poranek. Pomyślał nad skierowaniem się w drugą stronę do miasta i znalezieniem gospody, jednak ścieĹźka wciąż była dość długa i niekoniecznie duĹźo jaśniejsza. Spoglądając ostatni raz w gĂłrę na gwieĹşdziste niebo, westchnął i wkroczył w ciemność.


Czasami gwiazdy zaglądały spomiędzy szpar między drzewami, dając Willemowi wystarczająco światła, by pozostać na szlaku. JednakĹźe nawigując w ten sposĂłb, jego tempo było śmiesznie wolne.


Jest ciemno.
Nie trzeba było o tym wspominać, wiedział to juĹź przed tym, jak postawił swoją stopę w tym lesie. Nie widzę nawet gdzie stawiam kroki. To teĹź juĹź wiedział wcześniej, ale nie mĂłgł się powstrzymać od skarĹźenia się samemu sobie.


Brnąc przed siebie, przypomniał sobie nagle baśń, ktĂłrą przeczytał jako dziecko. Chłopak wszedł do lasu pewnej letniej nocy i nigdy juĹź nie wrĂłcił do domu. Tam, grupa wróşek porwała go i zabrała do swojego kraju w innym świecie – lub coś takiego. W tamtym czasie myślał, Ĺźe coś podobnego moĹźe mu się przydarzyć, więc obiecał sobie nie zbliĹźać się do lasu w nocy. Jego mistrz i „CĂłrka” bez końca dokuczali mu z tego powodu. Teraz, kiedy nie był juĹź dłuĹźej małym chłopcem, wyglądało to na zabawną historię, ale…


– Nie ma tutaj niebezpiecznych zwierząt… prawda?


Wybierając między porwaniem przez wróşki i byciem zjedzonym przez dzikie zwierzęta, to drugie wyglądało na bardziej prawdopodobne w tym momencie. Owy teren i 68. Wyspa same w sobie były dosyć duĹźe według standardĂłw Regul Aire. Miejsce to mogło być uwaĹźane za bliską imitację przyrody znajdującej się kiedyś na lądzie, więc nie mĂłgł on odrzucić moĹźliwości wilka lub niedĹşwiedzia wyskakującego z ciemności.


Przetrwałbym atak niedźwiedzia?
Zapytał samego siebie. Dla niego z przeszłości kilka dzikich zwierząt nie byłoby problemem. JednakĹźe w jego obecnym stanie, kiedy stracił całą swoją moc, nie mĂłgł juĹź być tego taki pewny.


Poczuł coś mokrego pod swoimi stopami. Wyglądało na to, Ĺźe kiedy był pogrążony w myślach, nieco zbłądził ze ścieĹźki. Z lekkiego zapachu wody, razem z dĹşwiękiem i teksturą gruntu domyślił się, Ĺźe wkroczył na tereny podmokłe.


Mieszanka wody, piachu i wiatru tworzyła unikalną woń, ktĂłra z jakiegoś powodu wydawała mu się bardzo nostalgiczna.
Czy naprawdę znajduję się w przestworzach? Myśląc o domu, brodząc w czarnym jak smoła mokradle, uśmiechnął się gorzko.


Kątem oka wyłapał mignięcie światła. Świecąca kula kołysała się gwałtownie z boku na bok, stopniowo rosnąc coraz bardziej. Coś nadchodziło.


– Ktoś przyszedł mnie odebrać?


Kiedy sterowiec przewoĹşnika wylądował w porcie, obiekt mĂłgł w jakiś sposĂłb zostać powiadomiony. W takim przypadku nie byłoby niczym zaskakującym, gdyby technik, badacz, lub ktoś inny zauwaĹźył sygnał i przyszedł mu na spotkanie.


Oj, nie musiałeś iść całą tą drogę tylko po to, by mnie odebrać.
Willem rozgrywał rozmowę w swojej głowie, idąc w kierunku światła.


– A masz!!


Światło skoczyło w gĂłrę. Okrzyk bojowy, nieco zbyt uroczy by kwalifikować się jako wrzask, zadzwonił w wilgotnym powietrzu. Chłopak zauwaĹźył drewniany miecz wyłaniający się z ciemności, zstępujący z gĂłry w zadziwiająco szybkim tempie.


Dlaczego?!
Na próşno prĂłbował wymyślić powĂłd, dlaczego nagle został zaatakowany. W kaĹźdym razie, jest Ĺşle. Samo uniknięcie ataku byłoby proste. Problemem był agresor, aktualnie lecący w powietrzu, ktĂłry narysowałby idealną parabolę wyznaczoną przez prawa fizyki i poleciał prosto w bagnisty grunt znajdujący się za nim.


Co robić… Co robić.
Przed tym jak jego głowa doszła do rozsądnego sposobu postępowania, jego ciało zaczęło poruszać się samo. Zrobił krok naprzĂłd, ustawiając się pod Ĺ‚ukiem, ktĂłry był rysowany w powietrzu przez miecz. RozłoĹźył ręce i przyjął cały impet ciała atakującego. Auć. Cięższe niĹź myślałem… Nie sądzę, by moje nogi wytrzymały duĹźo dłuĹźej.


Jego Ĺźołnierskie odruchy działały prawidłowo, przełączając ciało na tryb walki i prĂłbując rozpalić Toksynę
wewnątrz jego ciała. Proces ten zazwyczaj wzmocniłby jego mięśnie i przyspieszył podejmowanie decyzji, jednak zamiast tego poczuł ostry bĂłl przeszywający wszystkie jego kończyny. Siła w jego ramionach zanikła i przewrĂłcił się do tyłu, lądując w bagnie z głośnym pluskiem.


Do czasu gdy woda się uspokoiła, większość ciepła z ciała młodego mężczyzny rozpłynęła się. Mały płomień, najprawdopodobniej stworzony przez 
Toksynę, zapalił się w prawej dłoni agresora. Światło wydawało się tworzyć swĂłj własny, mały świat, całkowicie odcięty od otaczającej ciemności.


Atakujący siedział na brzuchu Willema i patrzył w dół na niego z zadowoloną z siebie miną. Młodzieńcowi mignęły przed twarzą jasnopurpurowe włosy i oczy.


– Pannibal! Co ty robisz?!


Drugie magiczne światło zbliĹźało się, tańcząc między drzewami. WkrĂłtce kolejna młoda dziewczyna wyszła z ciemności. Rozpoznał jej błękitne włosy.


Purpurowe dziewczę siedzące na nim podniosło głowę i przechwalało się przed nowoprzybyłym.


– Podejrzany został unieszkodliwiony.


– Nie powinnaś tutaj biegać, grunt jest cały mokry i jest niebezpie… co? –  Znajoma osoba spojrzała na niego z zaskoczoną miną. – Podejrzany typ… Ty? Dlaczego?


– Hej… kopę lat… – PodniĂłsł lekko rękę w prĂłbie pomachania i uśmiechnął się.

 

 


Oczywiście, nie mĂłgł być przemoczony do suchej nitki po wsze czasy. Po długiej kąpieli i przebraniu się, stanął przed lustrem. Czarnowłosy mężczyzna przyglądał się mu czarnymi oczyma, w ktĂłrych brakowało jakiejkolwiek ambicji. Nikły uśmiech, ktĂłry gościł na jego twarzy, pojawiał się tak naturalnie, jakby jego mięśnie twarzy na stałe wygięły się w taki kształt.


W celu ukrycia bycia nienaznaczonym, Willem prĂłbował kiedyś załoĹźyć sztuczne rogi i kły. JednakĹźe wyglądały one tak paskudnie, Ĺźe prawie go to przygnębiło. Wywnioskował, Ĺźe owe charakterystyczne cechy
miały wyraĹźać dziką stronę osoby, więc nie szły w parze z ludĹşmi, ktĂłrym brakowało jakichkolwiek dzikich przymiotĂłw.


Oglądając swoje ciało, Ĺźeby sprawdzić czy nie zostało na nim błoto lub czy Ĺźadna z kończyn mu nie doskwierała,
zwrĂłcił uwagę na to, jak Ĺźałośnie słaby się stał. Jedynie prĂłba rozpalenia małej ilości Toksyny doprowadziła do takiego bałaganu. W przeszłości mĂłgł rozpalić ogień gotowy do bitwy w trakcie snu.


No cóş, rozmyślanie o rzeczach, ktĂłre juĹź straciłem, nie ma sensu.
Wyszedł na korytarz obiektu wojskowego – ktĂłry na takowy nie wyglądał. Podłoga składała się ze starych, zniszczonych, drewnianych desek, a Ĺ›ciany były otynkowane. Kilka pokoi w rĂłwnych odstępach mieściło się w korytarzu. Obok na Ĺ›cianie wisiały trzy kartki papieru: jedna ukazująca kolejkę do obowiązkĂłw domowych, jedna ostrzegająca o niedziałającej toalecie na drugim piętrze i jedna mĂłwiąca “Nie biegać na korytarzu!”.


Na sam koniec zauwaĹźył młode dziewczynki wyglądające zza róşnych rzeczy, prĂłbujące zerknąć ukradkiem na obcego, nowego mężczyznę.


– Tędy.


Błękitnowłosa dziewczyna oprowadzała go. Mając kolejną szansę na spojrzenie na nią z bliska, poprawił swoją ocenę jej wieku na około piętnaście lat, bazując na ludzkich standardach. Nienaznaczona miała ciało i wygląd podobny do tego ludzkiego. Wyróşniały ją jaskrawe, błękitne włosy, przywodzące na myśl czyste, wiosenne niebo. Emnetwyt nie byłby w stanie nigdy osiągnąć tak naturalnego, jaskrawego koloru, jakiej farby by nie uĹźywał.


W porĂłwnaniu do spotkania w Dzielnicy Handlowej Briki, wyglądała na bardziej spokojną i opanowaną. Pomimo tego Willem mĂłgł powiedzieć, Ĺźe nie jest to jej prawdziwa osobowość. Za kaĹźdym razem gdy była zmieszana lub niepewna, widać to było w jej oceaniczno-niebieskich oczach.


Powiadają, Ĺźe nie waĹźnym jest, jak zachowujesz się na wycieczce, poniewaĹź nigdy juĹź nie spotkasz poznanych tam osĂłb. Pełna Ĺźycia dziewczyna, ktĂłrą widział kilka dni temu, musiała być wynikiem takiego nastawienia. Przypominała mu towarzysza, z ktĂłrym pracował dawno temu, kogoś, kto nie potrafił być ze sobą szczery. Kiedy wspominał tak stare dzieje, uśmiech pojawił się na jego twarzy.


– O-oo co chodzi?


– Ach, nic takiego. IdĹşmy dalej.


Czasami nerwowo odwracała się do niego, wyglądając jakby chciała coś powiedzieć, lecz natychmiast odwracała się z powrotem i zwiększała dystans między nimi. Z powodu takiego podejścia, nie był on w stanie zbytnio się z nią spoufalić, więc sunął po cichu kilka krokĂłw za nią. Dziewczynka z purpurowymi włosami, Pannibal, ktĂłra wyglądała na jakieś dziesięć lat, z ciekawością spoglądała na przedziwną parę.


Po krĂłtkim spacerze dotarli do przytulnego pokoju, w ktĂłrym znajdowały się mały stół i krzesło, półka na książki, łóżko, i przeróşne przydatne akcesoria porozrzucane wokół.


– To miał być magazyn, prawda? – wymsknęło mu się pytanie, ktĂłre zadawał sobie, odkąd dotarli do tego miejsca.


– Typowa reakcja.


W pokoju siedziała kobieta. Kolejna nienaznaczona. Oceniając po wyglądzie wyglądała na jakieś osiemnaście lat, czyli tyle samo co on, lub trochę więcej. Jasnoczerwone włosy do ramion opadały bezwładnie. Jej trawiastozielone oczy patrzyły na niego intensywnie, nosiła bluzkę podobnego koloru z białym fartuchem na wierzchu. Dobre wychowanie i subtelny sposĂłb bycia sprawiały wraĹźenie elegancji.


– Witamy w magazynie sekretnych broni – powiedziała z uśmiechem. – Willem, dawno się nie widzieliśmy. Urosłeś?


– … dlaczego tutaj jesteś, Nygglatho? – zajęczał.


Słaby głos tłuczenia się doszedł z zewnątrz pokoju, lecz chłopak udał, Ĺźe go nie słyszy.


– Dlaczego? Cóş, tutaj pracuję, oczywiście. Byłam zaskoczona, gdy usłyszałam od Gricka, Ĺźe zostaniesz tutaj wysłany. Nie spodziewałam się tego. Och, gratulacje w związku z awansem, Willemie Kmetsch,
Młodszy Techniku Zaklętych Broni. Zdobyć taką pozycję tego samego dnia, w ktĂłrym wstąpiło się do wojska… Szybko pniesz się po szczeblach kariery, co?


– Nie rĂłb sobie ze mnie ĹźartĂłw… Wiem, Ĺźe to pusty tytuł.  Przy okazji… “ktoś szukający ludzi do pomocy przy porządnej pracy”, o kim wspominał Grick…


– Ach, to prawdopodobnie o mnie.


– Ten skurczybyk. – Chłopak zanotował w pamięci, by uderzyć borgla przy następnym spotkaniu. Prawdopodobnie był na to przygotowany, świadomie zastawiając na niego tę pułapkę.


– W kaĹźdym razie las o tej porze jest dosyć straszny, czyĹź nie? Jeśli byś się z nami skontaktował, moglibyśmy cię odebrać z pobliskiej wyspy albo coś w tym stylu.


Kobieta pokazała mu, by usiadł. Serwis do herbaty stał na stole, prawdopodobnie przygotowany w trakcie jego kąpieli.


– Nie jestem przyzwyczajony do tak długich podróşy sterowcami… 28. Wyspa znajduje się duĹźo dalej stąd, niĹź myślałem. Następnym razem dam znać zawczasu.


– Poproszę… Przy okazji, te ubrania świetnie na tobie leżą.


– Pomijając to, Ĺźe osoba właśnie je nosząca, uwaĹźa je za zbyt ciasne i trudne do  oddychania.


– Nie mĂłw takich smutnych rzeczy… W porĂłwnaniu do momentu przebudzenia, wyglądasz teraz jakieś dwadzieścia procent smaczniej.


– … więc ryzyko mojej Ĺ›mierci takĹźe zwiększyło się o dwadzieścia procent.


– Nie bądĹş taki złośliwy… MoĹźesz mi zaufać. Powiedziałam ci wcześniej, czyĹź nie? Nawet jeĹźeli jestem trollem, a ty jesteś niesamowicie rzadkim daniem, nie mam zamiaru ciebie zjadać. – Klasnęła w dłonie, przekręciła głowę lekko do boku i kontynuowała: – To znaczy, haniebnym byłoby marnowanie ostatniego człowieka na ziemi dla zaspokojenia chwilowego głodu.


Willem musiał przyznać, Ĺźe jej gestykulacja była atrakcyjna, lecz jej słowa wywoływały u niego dreszcze na plecach.


– Oczywiście, jeśli powiesz Ĺźe mogę cię zjeść, wtedy się nad tym zastanowię…


– Nie, zdecydowanie nie powiem.


– Hmm? Jesteś pewny, Ĺźe nie zmienisz swojego zdania?  MoĹźe jedno ramię? Jeden palec?


Westchnął. Im dłuĹźej trwała ta rozmowa, tym bardziej niebezpieczna była dla niego.


Trolle, klasyczne przykłady potworĂłw, często pojawiały się w historiach o duchach opowiadanych przez podróşnikĂłw za czasĂłw chłopaka. Przystojny mężczyzna lub przepiękna kobieta mieszkali samotnie w domu z dala od miasta. Kiedy zmęczeni wędrowcy przechodzili nieopodal, zapraszał ich do Ĺ›rodka, witał ich ucztą, zaopiekował się nimi, i wtedy, w Ĺ›rodku nocy, zjadał.


Do niedawna sądził, Ĺźe wszystkie te historie były mitami, opowieściami stworzonymi jedynie po to, aby nauczyć nowych podróşnikĂłw bycia czujnymi na nieznanych terenach. Kiedy dowiedział się, Ĺźe trolle rzeczywiście istniały jako typ ogrĂłw, stał oniemiały z otwartymi ustami przez dobre pięć minut. Po tym, osoba, ktĂłra mu o tym powiedziała, czyli sama Nygglatho, śmiała się z niego, mĂłwiąc coś w stylu: – Nie wiem jak mam się czuć z tym, Ĺźe ktoś myślał o mnie jako o mistycznym stworzeniu.


Willem znowu usłyszał stukanie dochodzące z zewnątrz pokoju. Wyczuł obecność kilku poruszonych osĂłb, lecz znowu zdecydował się to zignorować.


– Porozmawiajmy o pracy… Powiedziano mi, Ĺźe nie mam praktycznie nic do roboty, ale nie znam Ĺźadnych szczegółów. Co mam robić, zaczynając od jutra? Albo raczej, czy jest coś, co powinienem robić dzisiaj?


– Hmm… Zobaczmy. Planujesz tutaj zostać?


– Oczywiście. Zostałem tutaj wysłany, by zarządzać “brońmi”, więc powinienem chociaĹź mieszkać w tym samym miejscu, gdzie się znajdują.


– Poprzednia dwĂłjka na twojej pozycji pojawiła się pierwszego dnia, a potem odeszła i nigdy nie wrĂłciła, wiesz?


– Naprawdę?! – Wyglądało na to, Ĺźe ta praca to jeszcze większy Ĺźart, niĹź sądził.


– Więc jeśli powiesz “jakbym kiedykolwiek tutaj zamieszkał!” i zdecydujesz się zatrzymać się gdzieś indziej na wyspie, to nie będzie z tym Ĺźadnego problemu…


– To nie jest jedna z tych rzeczy, gdzie mĂłwisz Ĺźe wszystko jest okej, a jak tylko się odwrĂłcę dĹşgniesz mnie w plecy lub coś w tym stylu?


– Myślisz, Ĺźe kim jestem…


Jedzącym ludzi ogrem, oczywiście.


Westchnął przeciągle.


– Cóş, porzucanie roboty jest niezgodne z moimi zasadami, nawet jeśli jest ona bezsensowna. Przybyłem tutaj z zamiarem zostania.


– Naprawdę? Świetnie! – krzyknęła, kładąc dłonie obok swoich ust. – Dobrze zatem, muszę pospieszyć się i przygotować twĂłj pokĂłj. Och, musisz być teĹź głodny. Na stołówce mogą być jakieś resztki… Jutro wyprawię ci ucztę, więc oczekuj na nią z niecierpliwością!


Kolejne westchnienie. Chłopak zawsze sądził, Ĺźe radzenie sobie z Nygglatho sprawiało dla niego niemałe problemy. Ignorując fakt, Ĺźe chciała go zjeść (ktĂłry jest faktem trudnym do zignorowania), coś w jej zachowaniu… mu nie odpowiadało, jako facetowi.


– Hehe… Opiekowanie się Willemem… To juĹź prawie rok, prawda? Trochę się ekscytuję.


Będąc młodym mężczyzną, trzymał w sercu wiele skomplikowanych, niepohamowanych emocji. Innymi słowy, sytuacja, w ktĂłrej opiekuje się nim Ĺźyczliwa, młoda kobieta (ktĂłra była ponadto podobnej rasy), wywoływała u niego lekkie kołatanie serca.


JednakĹźe wiedział, Ĺźeby nie interpretować błędnie jej Ĺźyczliwości, poniewaĹź prawdopodobnie nie stały za nią Ĺźadne romantyczne uczucia. Jej uczucie było w gruncie rzeczy takiego samego typu, jak te farmera w stosunku do jego krĂłw czy kurczakĂłw. Była miła dla niego, aby wypełnić cykl [wychować w miłości] — > [zjeść].


UspokĂłjcie się, instynkty. Aktywuj, powĂłd. Osoba przed twymi oczyma jest drapieĹźnikiem. Twoje serce bije szybko z powodu zagroĹźenia Ĺźycia. Nie miej mylnego wraĹźenia.
MĂłwił to sobie bez końca, dopĂłki bicie jego serca nie wrĂłciło do normalności.


– Co z tą ponurą twarzą? – Młode dziewczę pozostało całkowicie nieświadome wewnętrznej walki młodzieńca.


– Chcę się tylko jeszcze raz upewnić… Nie zjesz mnie, prawda?


– Nie nie, naprawdę chcę się tobą tylko zaopiekować. Trolle mają naturalne pragnienie dania swoim gościom jak najbardziej przyjacielskiego powitania. Obiecuję, Ĺźe ciebie nie zjem…
jeszcze.


– Ookejj… Dlaczego nie powtĂłrzysz jeszcze raz głośno i wyraĹşnie tego, co powiedziałaś półszeptem.


– Hm? Nie powiedziałam niczego – odpowiedziała nonszalancko, po czym cicho wstała i poszła otworzyć drzwi.


Lawina koloru pomarańczowego, zielonego, purpurowego i róşowego wysypała się na dywan. Cztery młode dziewczyny, wszystkie wyglądające na jakieś dziesięć lat, z bardzo kolorowymi włosami, leĹźały jedna na drugiej.


– Hej! Nie pchaj! – jęczała jedna, przygnieciona przez wspĂłlnikĂłw zbrodni.


– P-P-Przepraszamy! Przepraszamy! – płakała inna, ciągle chyląc głowę.


– Ajj Nygglatho, co tam? – powiedziała jak gdyby nic ta, nazywająca się Pannibal.


– Hej! MĂłj błąd! – przeprosiła zwyczajnie ostatnia, energicznie się szczerząc.


Wszystkie zaczęły jednocześnie mĂłwić. Nygglatho nie zwracając na nie uwagi, załoĹźyła ręce za plecy, stanęła prosto i wydała jedną komendę: - Wracać do swoich pokoi.


Jedna z dziewczynek ostroĹźnie podniosła rękę.


– Um… Przed tym chciałyśmy się przedstawić nowemu nadzorcy…


Pozostałe przytaknęły zgodnie.


– Słyszałyście, co powiedziałam? – Przekrzywiła swoją głowę lekko do boku i spojrzała surowo. Następnie się zaśmiała. – Albo, jeśli nie posłuchacie… to was zjem! – Nawet zastraszając mĂłwiła miękkim, delikatnym głosem, jak matka pocieszająca swoje dziecko.


Bez momentu zawahania dzieciaki ulotniły się z pokoju. Imponująco wykonany odwrĂłt.


– Dobrze zatem, pora iść. – OdwrĂłciła się i zawołała Willema.


– Ach… – Wciąż trochę przytłoczony całą sytuacją, ledwie zdołał odpowiedzieć.


Podczas posiłku Nygglatho, będąca teraz w radosnym nastroju, uśmiechała się i mruczała cicho, przyglądając mu się. Właśnie z tego względu czuł się odrobinę niekomfortowo przez cały ten czas.

 


PokĂłj nadzorcy był praktycznie pusty. Podczas gdy sam w sobie nie był mały, mieścił jedynie łóżko, pustą szafę i lampę wiszącą na Ĺ›cianie. Na twardej, drewnianej podłodze nie było dywanu, zaś okna nie zasłaniała Ĺźadna firana. Na zewnątrz było widać jedynie czystą czerń, tak jakby okno zostało pomalowane atramentem. Tylko spoglądając na zewnątrz, czuł jakby miał być wciągnięty, a raczej zgnieciony przez przytłaczającą ciemność.


Niezły kącik,
pomyślał. Dotąd Ĺźył w apartamentowcu przeznaczonym dla borglijskich robotnikĂłw. Poza problemem z czystością, niemoĹźliwym dla niego było spanie w znajdujących się tam łóżkach, ze względu na róşnicę wzrostu pomiędzy nim, a borglami. KaĹźdej nocy kładł się na podłodze i owijał się kocem. W porĂłwnaniu do tego praktycznie kaĹźdy pokĂłj był dla niego rajem.


Willem rzucił swĂłj bagaĹź na podłogę i przetestował pierzyny. Miękki materac i delikatnie pachnąca pościel stopniowo odpychały jego zmęczenie, zapraszając go do głębokiego snu.


– Przed tym…


Zdołał odkleić swoje plecy od posłania, nim rzeczywiście zasnął. Po pierwsze musiał wydostać się z dusznego, wojskowego munduru. Po tym upchał kilka prostych ubrań, ktĂłre wziął ze sobą, w szafie. Nie wyglądało na to, by było więcej miejsca na jego pozostałe rzeczy, ktĂłrych nie było duĹźo, więc pozostawił je w torbie.


Jest cicho.
Cisza go cieszyła, poniewaĹź przyzwyczaił się juĹź do wszechobecnego zgiełku na 28. Wyspie. – albo jednak nie…


– Myślicie, Ĺźe śpi?


– Nie wiem… Pierwszy raz widzę chłopaka.


– BądĹşcie trochę ciszej. MoĹźe nas usłyszeć.


Kilka szeptów zza drzwi przerwało spokojną ciszę.
Zapewne dzieciaki wygonione wcześniej przez Nygglatho… Naprawdę się nie poddają.


Wstrzymując oddech, nie wydając Ĺźadnego dĹşwięku, podszedł do drzwi na palcach. PołoĹźył dłoń na gałce od drzwi, policzył do trzech i otworzył je. Dziewczynki wpadły do pokoju, wywołując drugą juĹź lawinę tego dnia.


– C-Co?!


– P-Przepraszamy! Przepraszamy!


– Hej, Panie Nadzorco! Miły wieczĂłr, prawda?


Willem kucnął, Ĺźeby złapać z nimi kontakt wzrokowy i przyłoĹźył palec do ust. Przez sekundę mrugały zaskoczone, lecz po chwili zrobiły to samo, zgadując, co młody mężczyzna chciał im przekazać.


Zostaniecie zjedzone przez Nygglatho.
Wszyscy, zarĂłwno dziewczynki jak i sam chłopak, jedynie patrząc na siebie, zdawali się szeptać tę samą rzecz. Bez względu na czas i miejsce, jeśli chcesz by dzieci coś zrobiły, najpierw straszysz je obecnością demona.


Pokazał im, by weszły do pokoju. Nie było wystarczająco duĹźo krzeseł dla wszystkich, lecz z pewnością zostałyby złapane stojąc w progu. Natychmiastowo po wejściu do pokoju otoczyły go i przyparły do Ĺ›ciany.


– Skąd przybyłeś? Do jakiej rasy naleĹźysz?


– Co jest między tobą i Nygglatho? Wasza rozmowa brzmiała na dosyć głęboką!


– Jesteś w związku? Jakie dziewczyny lubisz?


– Masz ulubione danie? Albo jedzenie, ktĂłrego nie moĹźesz zjeść?


– Przy okazji, ze wszystkich pytań, ktĂłre zadaliśmy, na jakie odpowiesz najpierw?


Jak gwałtowna ulewa, nieskończenie wiele pytań zalało poczciwca, dopĂłki nie podniĂłsł ręki, by je uspokoić.


– Odpowiem na twoje pytanie jako pierwsze. Nie mam dziewczyny, ale lubię miłe i odpowiedzialne kobiety, trochę starsze ode mnie. Moim ulubionym daniem jest bardzo ostre mięso i nie powinno być niczego, czego bym nie zjadł – lecz kilka dni temu widziałem drugie śniadanie jaszczura i prawie zwymiotowałem. Moja relacja z Nygglatho jest podobna do tej farmera i zagubionej krowy. Do rana mieszkałem na 28. Wyspie. Co do mojej rasy… Najwidoczniej posiadam wiele róşnej krwi zmieszanej ze sobą, więc tak naprawdę nie wiem. – W trakcie odpowiadania na kaĹźde pojedyncze pytanie, Willem wskazywał osobę, ktĂłra je zadała.


Westchnięcia podziwu wydostały się z ust dziewcząt. Zadowolony z siebie, zaśmiał się. W efekcie wychowywania się w sierocińcu, jedną z jego specjalności było zabawianie malcĂłw. Swoją drogą, ilekroć 'CĂłrka’, wychowywana w tym samym sierocińcu, widziała go w takiej sytuacji, komentowała to jako odraĹźające.


Achh… Dzieci są świetne.
Dziewczynki, w przeciwieństwie do kobiet – szczegĂłlnie pewnego konkretnego, diabelskiego trolla – nie dezorientowały młodzieńca Ĺźadnym dwuznacznym zachowaniem. Nie musiał być podejrzliwy co do Ĺźadnych ukrytych motywĂłw stojących za ich Ĺźyczliwością. Achh… Co za cudowne stworzenia.


– Mam na imię Willem. Będę tutaj przez chwilę pomagał.


– Będziesz tutaj mieszkał?


– Tak, to w końcu część mojej pracy.


Kolejne zdumione miny. Z przyciszonych szeptĂłw dzieciakĂłw wywnioskował, Ĺźe obcy mający zamiar tutaj zostać był niespotykanym wydarzeniem. To miało sens, patrząc na to, Ĺźe dostanie się tutaj nie było prostym zadaniem, o czym przekonał się wcześniej. Więc pojawienie się nowej twarzy w najbliĹźszym otoczeniu było z pewnością dla nich ekscytującym zdarzeniem.


– Hej! Co tutaj robicie? – Z progu doszedł do nich karcący głos.


Dzieciaki nagle zamilkły. Na zewnątrz pokoju nie stała trollica, jak początkowo myślał, lecz błękitnowłosa nastolatka.


– Przebył długą drogę i musi być zmęczony, więc mu nie przeszkadzajcie. Nie to powiedziała wam Nygglatho?


– Umm… Achh… – wymamrotała pomarańczowowłosa.


– Nie mogłam powstrzymać swojej ciekawości – powiedziała purpurowłosa.


– To jest to! To, co nazywasz niepowstrzymaną mocą! – krzyknęła róşowowłosa.


Ucinając tuman wymĂłwek, niebieskowłosa dziewczyna skarciła je ponownie: - Nygglatho coś wam powiedziała, prawda?


– Tak psze pani!!


Małe rozproszyły się w kolejnym, perfekcyjnie wykonanym odwrocie. Słyszał głosy mĂłwiące “do widzenia”, rozbrzmiewające echem dalej i dalej w głębi korytarza.


– Hmm, nigdy się nie słuchają. – Spojrzała na niego. – Przepraszam za to… są zawsze denerwujące.


– Nie mam nic przeciwko… Przyzwyczaiłem się do przebywania z dziećmi.


– Zatem jestem wdzięczna, ale nie rozpieszczaj ich za bardzo. Jeśli zostawisz je niepilnowane to zaczną szaleć.


– Haha, będę ostroĹźny – zaśmiał się, a dziewczyna odpowiedziała na to przełknięciem śliny, jakby przestraszona.


KrĂłtka cisza. Myślał, Ĺźe rozmĂłwczyni zaraz po wygonieniu dzieciakĂłw wyjdzie, lecz ona stała niewzruszona.


Wyglądała jakby sobie coś przypominała.


– Ach… Przepraszam za Pannibal wcześniej w lesie. Była trochę zbyt energiczna… Nie chciała cię skrzywdzić.


– W porządku… Nie jestem zły. Dzięki kąpieli nie przeziębię się ani nic takiego.


– Och… Rozumiem… Um… – zatrzymała się ponownie. – Chtholly…


– Hm?


– Moje imię. Jakby to powiedzieć… Trochę to niezręczne, bo powiedziałam wcześniej, byś o mnie zapomniał… Oczywiście nie musisz go zapamiętywać… Ale pomyślałam, Ĺźe skoro juĹź tutaj jesteś i w ogĂłle… powinnam chociaĹź powiedzieć ci swoje imię.


– Ach… – Pomyślał przez chwilę.
Och, racja. Nigdy nie poznaliśmy swoich imion.


– Jestem Willem. Miło cię poznać, Chtholly.


Przez moment łapała oddech.


– TakĹźe… Umm… – Nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich słów, powiedziała w końcu: – NiewaĹźne. Przepraszam za dręczenie… Mam nadzieję, Ĺźe solidnie wypoczniesz.


W czasie kiedy odwrĂłciła się, by wyjść, chłopak nagle sobie o czymś przypomniał. W czasie zamieszania związanego z nieoczekiwanym spotkaniem z Nygglatho, zapomniał o pytaniu, ktĂłre siedziało z tyłu jego głowy, odkąd tutaj przybył.


– Poczekaj… Chciałem cię o coś zapytać.


– Tak?


Drzwi, ktĂłre przed chwilą się zamknęły, powoli skrzypiąc, otworzyły się z powrotem.


– Przybyłem tutaj jako kierownik broni Przedsiębiorstwa Handlowego.


Przytaknęła.


– I to miejsce jest magazynem, w ktĂłrym przechowuje się te bronie.


– Mhm. – Przytaknęła ponownie.


– Ale niewaĹźne ile razy rozglądam się wokół, to miejsce nie wygląda dla mnie jak magazyn.  Gdzie są one przechowywane? – Rozejrzał się po pokoju. Spojrzał przez okno. Gdziekolwiek nie patrzył, widział jedynie budynek mieszkalny. Bez Ĺ›ladu magazynu.


MoĹźe gdy usłyszał, Ĺźe były wykorzystywane do walki z â€œ17 Bestiami”, załoĹźył, Ĺźe broniami będą olbrzymie golemy lub coś takiego, ale w rzeczywistości nie były one takie duĹźe. W tym przypadku mogłyby być przechowywane gdzieś w jednym pokoju. Ale wciąż pozostawała jedna tajemnica.


– I… nie wiem czy powinienem pytać ciebie bezpośrednio, ale czym jesteście? Dlaczego mieszkacie w tym domniemanym wojskowym obiekcie?


Przez sekundę Chtholly wpatrywała się bezmyślnie w Willema.


– Przybyłeś tutaj nawet tego nie wiedząc? – Zwęziła swoje oczy. – W dodatku bawiłeś się z dzieciakami, bez wiedzy w jakiej sytuacji się znajdują? Jesteś typem osoby, ktĂłra działa bezmyślnie?


– Ach… – Nie mĂłgł powiedzieć niczego w rewanĹźu. Był świadomy tego, Ĺźe czasami działał irracjonalnie.


– No cóş, wszystko jedno. To nie jest tak, Ĺźe to jakiś sekret, więc ci powiem. Odpowiedzią na twoje pierwsze pytanie jest twoje drugie pytanie. Odpowiedzią na twoje drugie pytanie jest twoje pierwsze pytanie.


– Co? – Zagadkowa odpowiedĹş. – Co to znaczy?


– Nie powinieneś zbyt mocno się zastanawiać. Jest dokładnie tak, jak powiedziałam. My jesteśmy broniami, o ktĂłrych mĂłwisz.


Ach.


Przetwarzanie znaczenia jej słów zajęło jego mózgowi trochę czasu.


Chtholly pomachała dłonią.


– Dobrze zatem, miło cię poznać, Panie Nadzorco. – Wyszła z drzwi i je zamknęła.

 

 


<< Poprzednia część

Kolejny rozdział >>