RozdziaĹ 2: W tym mrocznym Ĺwiecie
CzÄĹÄ 1: Smolisty kot i popielate dziewczÄ
Czarny kot biegĹ. Nie tylko biegĹ, mknÄ
Ĺ z niewyobraĹźalnÄ
prÄdkoĹciÄ
. Pozbawiony tchu przemierzaĹ najwÄĹźsze zauĹki, przeskakiwaĹ najwyĹźsze Ĺciany i zeskakiwaĹ z gracjÄ
pomiÄdzy wierzchoĹki przydroĹźnych straganĂłw.
Teren ten, znany jako Rynek Medlei, pierwotnie zostaĹ zaĹoĹźony do goszczenia comiesiÄcznego, specjalnego targowiska. Z upĹywem czasu w wyniku nieplanowanych konstrukcji i rozbudowy, zamieniĹ siÄ w przeolbrzymi labirynt, przytĹaczajÄ
cy i zniechÄcajÄ
cy nowoprzybyĹych.
Smolisty zwierzak sprintowaĹ peĹnym gazem przez ten gigantyczny gÄ
szcz uliczek. Zapytacie, dlaczego biegĹ? PrĂłbowaĹ uciec. Zapytacie, od czego? Od swojego przeĹladowcy, oczywiĹcie.
– Czekaaaaaaaaaaaj!! – krzyczaĹa ĹcigajÄ
ca, prĂłbujÄ
c desperacko nadÄ
ĹźyÄ za maĹym, szybkim demonem. MĹoda dziewczyna ledwie przeciskaĹa siÄ przez najwÄĹźsze uliczki, niezgrabnie przeĹaziĹa przez najwyĹźsze mury i z rumorem spadaĹa z wierzchoĹkĂłw przydroĹźnych straganĂłw (podczas gdy krzyczeli na niÄ
wĹaĹciciele sklepikĂłw). Mimo wysiĹkĂłw, jej niebieskie oczy byĹy skupione prosto na celu, z zamiarem zĹapania czarnego kota.
MiaĹa na sobie raczej prosty strĂłj: szarÄ
czapkÄ noszonÄ
tak nisko, Ĺźe prawie zakrywaĹa jej oczy i pĹaszcz tego samego koloru. OceniajÄ
c to poĹÄ
czenie, prawdopodobnie chciaĹa siÄ jak najmniej wyróşniaÄ w tĹumie, lecz jej krzyki w kierunku zwierzaka i szaleĹczy bieg zaprzepaĹciĹy caĹy budowany przez ubranie efekt.
– PowiedziaĹam⌠za⌠czekaj⌠– RÄ
bki jej pĹaszcza trzepotaĹy w tÄ i z powrotem, a ona kontynuowaĹa poĹcig, wzbijajÄ
c obĹoki kurzu i rozrzucajÄ
c po podĹodze puste puszki po farbie. MknÄ
c przez ulice z niewyobraĹźalnÄ
prÄdkoĹciÄ
, ĹcigajÄ
ca przyciÄ
gaĹa wzrok róşnych osĂłb: orka sprzedajÄ
cego róşnorodne dobra, Ĺuskowatego jaszczura posiadajÄ
cego sklep z dywanami czy grupki przechodzÄ
cych wilkopodobnych lucantrobosĂłw.
Wtem, nagle, kot stanÄ
Ĺ jak wryty.
– Mam ciÄ! – DziewczÄ daĹo susa do przodu, nie chcÄ
c straciÄ tej niespodziewanej szansy. Gdy zbliĹźaĹa siÄ i byĹa juĹź prawie w zasiÄgu, czarny futrzak odwrĂłciĹ siÄ pokazujÄ
c ĹwiecÄ
cy, srebrny obiekt w swoim pyszczku. RozwarĹa ramiona i objÄĹa poszukiwanÄ
dĹugo zdobycz.
Nie miaĹa jednak szansy na celebracjÄ, bo jej caĹe ciaĹo ogarnÄĹo dziwne, nienaturalne uczucie. Wtedy zauwaĹźyĹa: pod jej stopami niczego nie byĹo.
– Co?
ZakrÄciĹa siÄ i jej widok na Rynek Medlei zamieniĹ siÄ w niewyraĹşnÄ
, kolorowÄ
plamÄ. OĹlepiona przez widok zwierzyny bÄdÄ
cej tak blisko zbyt późno zauwaĹźyĹa, Ĺźe ĹcieĹźka, ktĂłrÄ
biegĹa, wychodziĹa na dach kompleksu mieszkalnego.
– AchâŚ
Ogromne niebieskie niebo ozdobione kilkoma biaĹymi chmurami wypeĹniĹo pole widzenia bohaterki. WciÄ
Ĺź tulÄ
c do siebie kota, spadaĹa. DokĹadnie pod sobÄ
widziaĹa ZachodniÄ
7. DzielnicÄ HandlowÄ
Briki, ktĂłrej stragany zapeĹnione byĹy przede wszystkim twardymi, metalowymi garnkami oraz bardzo ostrymi noĹźami kuchennymi. SpoglÄ
dajÄ
c na wysokoĹÄ budynkĂłw oszacowaĹa, Ĺźe od lÄ
dowania dzieli jÄ
dystans okoĹo czterech piÄter.
Dziewczyna zgromadziĹa swoje siĹy i zdoĹaĹa wskrzesiÄ w sobie sĹaby blask otaczajÄ
cy jej ciaĹo. Osoby posiadajÄ
ce umiejÄtnoĹÄ widzenia ZaklÄtych ĹťyĹ mogĹy zauwaĹźyÄ desperackÄ
prĂłbÄ rozpalenia Toksyny w jej ciele. Nie byĹo waĹźne jednak co chciaĹa z niÄ
zrobiÄ, byĹo juĹź za późno.
âToksynaâ jest substancjÄ
podobnÄ
do ognia. MaĹa iskra nie zdziaĹa niczego, ale rozpalone piekĹo moĹźe skrywaÄ niewyobraĹźalnÄ
moc. Aby jednak rozpaliÄ jÄ
 do takiego poziomu, potrzeba sporej iloĹci czasu i energii. Innymi sĹowy, owa moc nie jest zbyt uĹźyteczna w nagĹych sytuacjach, takich jak ta teraz.
Dwa ciaĹa, jedno ludzkie i jedno kocie, niezmiennie opadaĹy. SĹabe ĹwiatĹo z niej promieniujÄ
ce bezskutecznie krÄ
ĹźyĹo w powietrzu, by po krĂłtkiej chwili rozpĹynÄ
Ä siÄ i zniknÄ
Ä. Nie miaĹa nawet czasu na krzyk. Kamienny chodnik, ktĂłry jeszcze przed chwilÄ
wydawaĹ siÄ byÄ tak daleko, zbliĹźaĹ siÄ z niepokojÄ
cÄ
prÄdkoĹciÄ
. Futrzak pisnÄ
Ĺ, gdy niechcÄ
cy ĹcisnÄĹa go mocniej. Bezradna przeciwko sile grawitacji, zamknÄĹa oczy i przygotowaĹa siÄ do zderzenia z ziemiÄ
.
DziewczÄ spadaĹo z nieba. OceniajÄ
c po figurze byĹa nastolatkÄ
, a dodatkowo leciaĹa dosyÄ szybko. W takim tempie wkrĂłtce uderzyĹaby gwaĹtownie w wykĹadanÄ
kamieniami ulicÄ, zostawiajÄ
c po sobie makabrycznÄ
scenÄ niepasujÄ
cÄ
do spokojnego, wczesnego popoĹudnia.
Ten widok byĹ pierwszÄ
rzeczÄ
, jakÄ
zauwaĹźyĹ Willem, kiedy od niechcenia podniĂłsĹ swojÄ
gĹowÄ. Przed tym jak jego mĂłzg zdoĹaĹ przetworzyÄ do koĹca ten obraz, nogi byĹy juĹź dawno w ruchu, tak jakby dziaĹaĹy niezaleĹźnie od jego myĹli. PobiegĹ sprintem dokĹadnie pod lecÄ
cÄ
postaÄ i rozĹoĹźyĹ ramiona, gotowy jÄ
 chwyciÄ.
ChĹopak jednak wkrĂłtce odkryĹ, Ĺźe nie doceniĹ impetu spadajÄ
cej. Jego bezuĹźyteczne rÄce nie wytrzymaĹy olbrzymiej siĹy uderzenia i Willem upadĹ pod jej ciaĹem, wydajÄ
c pisk podobny do zgniatanej Ĺźaby.
– AĹÄ⌠– zajÄczaĹ maĹÄ
iloĹciÄ
powietrza, ktĂłrÄ
zdoĹaĹ zebraÄ.
– P-Przepraszaaam!!
Sprawczyni zamieszania, ktĂłra w koĹcu pojÄĹa co siÄ staĹo, podskoczyĹa na rĂłwne nogi i zaczÄĹa panikowaÄ.
– JesteĹ ranny!? Ĺťyjesz!? ZĹamaĹeĹ coĹ!? NâŚ
SkoĹowana dziewczyna zdoĹaĹa caĹkowicie zapomnieÄ o czarnym kocie wciÄ
Ĺź siedzÄ
cym w jej ramionach, ktĂłry wykorzystaĹ ten moment do ucieczki. Odruchowo machnÄĹa rÄkÄ
, lecz zdoĹaĹa zĹapaÄ jedynie powietrze; zwierzak potrzebowaĹ tylko krĂłtkiej chwili zawahania by zniknÄ
Ä w otaczajÄ
cym ich Ĺźywym tĹumie.
Z ust nastolatki wydostaĹ siÄ krzyk, czÄĹciowo z frustracji spowodowanej futrzakiem, ktĂłry rozpoczÄ
Ĺ caĹy ten baĹagan i czÄĹciowo z zaskoczenia, kiedy zauwaĹźyĹa, co staĹo siÄ z jej wyglÄ
dem. GdzieĹ po drodze, w trakcie szaleĹczego biegu lub swobodnego lotu, czapka noszona przez niÄ
nisko na oczach spadĹa. Jej bĹÄkitne wĹosy, wczeĹniej ukryte, spĹynÄĹy po drobnych ramionach.
Hej, spĂłjrz na niÄ
.
WszÄdzie dookoĹa sĹyszaĹa szepty; przechodnie i sklepikarze Zachodniej 7. Dzielnicy Handlowej Briki przestali zajmowaÄ siÄ swoimi sprawami, by pogapiÄ siÄ na jej twarz i wĹosy.
Na tej grupie dryfujÄ
cych wysp, znanych jako Regul Aire, ĹźyjÄ
przeróşne rasy, wszystkie luĹşno spokrewnione z Przybyszami. OczywiĹcie z tÄ
róşnorodnoĹciÄ
przychodzi takĹźe rozmaity wyglÄ
d. NiektĂłrzy posiadajÄ
rogi wystajÄ
ce z gĹĂłw, inni kĹy wyĹaniajÄ
ce siÄ z ust, czÄĹÄ Ĺuski pokrywajÄ
ce caĹe ciaĹa, a twarze jeszcze innych wyglÄ
dajÄ
jak losowa mieszanka róşnych dzikich zwierzÄ
t.
W obrÄbie tego rasowego miszmaszu jedynie kilka z nich nie posiada rogĂłw, kĹĂłw, Ĺusek czy innych zwierzÄcych przymiotĂłw, ale wciÄ
Ĺź takie istniejÄ
. Gatunki bez Ĺźadnej charakterystycznej cechy lub âznakuâ, dziÄki ktĂłremu ich toĹźsamoĹÄ mogĹaby byÄ Ĺatwo dostrzeĹźona, powszechnie znane sÄ
jako ânienaznaczoneâ.
Dlaczego ona jest tutaj?
Cholera, bÄdÄ miaĹ pecha.
OgĂłĹem reszta osobnikĂłw ich unika. Wedle starej legendy, rasa znana jako ludzie lub Emnetwyci, sprowadziĹa spustoszenie na olbrzymie poĹacie terenĂłw znajdujÄ
cych siÄ poniĹźej, wypÄdzajÄ
c inne osobniki w przestworza. Jako Ĺźe Emnetwyci bardzo ich przypominali, a ma to sens, Ĺźe wyglÄ
dajÄ
cy podobnie muszÄ
takĹźe zachowywaÄ siÄ podobnie, owa grupa byĹa napiÄtnowana jako zĹowroga i nieczysta. Podczas gdy przeĹladowania zdarzaĹy siÄ rzadko, to publiczne obnaĹźenie spowodowaĹo uczucie wstydu u owej dziewczyny.
ByĹa jeszcze jedna rzecz, na ktĂłrÄ
nie miaĹa wpĹywu, a ktĂłra czyniĹa jej sytuacjÄ nawet gorszÄ
. Poprzedni burmistrz miasta byĹ doskonaĹym przykĹadem skorumpowanego polityka, akceptujÄ
cego ĹapĂłwki, zatrudniajÄ
cego zabĂłjcĂłw w celu eliminacji swoich przeciwnikĂłw i ogĂłlnie mĂłwiÄ
c, utrzymujÄ
cego caĹe miasto pod swojÄ
ĹcisĹÄ
kontrolÄ
. Koniec koĹcĂłw zostaĹ on wypÄdzony z wyspy przez Kongres WewnÄtrzny i od tego czasu kaĹźdy prowadziĹ szczÄĹliwe Ĺźycie⌠Lecz burmistrz okazaĹ siÄ byÄ chochlikiem. Chochliki, podgrupa ogrĂłw, za dawnych czasĂłw ukrywaĹy siÄ wĹrĂłd EmnetwytĂłw i prowadziĹy ich do zepsucia. W efekcie ich wyglÄ
d rozwinÄ
Ĺ siÄ w taki sposĂłb, Ĺźe byli podobni do ludzi i innych napiÄtnowanych ras. WiÄc teraz, ilekroÄ mieszkaĹcy widzieli takÄ
osobÄ, nie mogli powstrzymaÄ siÄ przed wspomnieniem zĹoĹci i nienawiĹci skierowanych we wspomnianego polityka.
Pomimo Ĺźe nikt nie zaatakowaĹ jej sĹownie lub fizycznie, dziewczyna czuĹa na sobie oceniajÄ
ce spojrzenia miastowych, przenikajÄ
ce jej twarz jak kolce.
– W porzÄ
dku, zaraz sobie pĂłjdÄ, nie musicie siÄ martwiÄâŚ
WstaĹa i prĂłbowaĹa uciec od tych wszystkich spojrzeĹ, lecz zauwaĹźyĹa, iş nie moĹźe ruszyÄ siÄ nawet o centymetr. WciÄ
Ĺź leĹźÄ
cy na ziemi Willem zĹapaĹ jÄ
za nadgarstek.
– ZapomniaĹaĹ czegoĹ. – WyciÄ
gnÄ
Ĺ drugÄ
rÄkÄ i upuĹciĹ maĹÄ
broszkÄ na dĹoĹ nastolatki.
– AchâŚ
– Ten czarny kot jÄ
zgubiĹ. To dlatego go ĹcigaĹaĹ, prawda?
BĹÄkitnowĹosa powoli przytaknÄĹa.
– D-dziÄki. – WciÄ
Ĺź nieco zdumiona caĹÄ
zaistniaĹÄ
sytuacjÄ
, przyjÄĹa biĹźuteriÄ, ostroĹźnie oplatajÄ
c jÄ
dĹoĹmi.
– Nowa tutaj?
Ponownie przytaknÄĹa.
– Rozumiem⌠Dobra, sÄ
dzÄ Ĺźe nic nie da siÄ na to poradziÄ – westchnÄ
Ĺ. WstaĹ szybko, zdjÄ
Ĺ swojÄ
pelerynÄ i naĹoĹźyĹ na jej gĹowÄ, nie dajÄ
c czasu na sprzeciw. Bez kaptura, wyglÄ
d chĹopaka zostaĹ ujawniony pobliskim miastowym. Ponownie fala zamieszania przeszĹa przez tĹum, lecz tym razem spojrzenia byĹy skierowane ku niemu.
– Co⌠– wydaĹa zduszony okrzyk.
Podczas gdy on sam nie mĂłgĹ spojrzeÄ na swojÄ
wĹasnÄ
twarz, doskonale wiedziaĹ jak wyglÄ
da. RozumiaĹ wiÄc, co gapie i zdumiona nastolatka stojÄ
ca przed nim wĹaĹnie zobaczyli. Rozczochrane czarne wĹosy. Brak rogĂłw. Brak kĹĂłw. Brak Ĺusek.
– ChodĹşmy.
ChwyciĹ jej rÄkÄ i wyruszyĹ w dóŠdrogi dĹugimi krokami. DziewczÄ, niesamowicie zdezorientowane, podÄ
ĹźyĹo za nim truchtem. Szybko opuĹcili ulice i znaleĹşli pobliski sklep z nakryciami gĹowy, gdzie Willem kupiĹ bĹÄkitnowĹosej kapelusz.
– To powinno wystarczyÄ.
Pomimo Ĺźe byĹ prawdopodobnie o kilka rozmiarĂłw za duĹźy, wyglÄ
daĹ na niej zadziwiajÄ
co dobrze. MÄĹźczyzna przytaknÄ
Ĺ z satysfakcjÄ
i wziÄ
Ĺ swojÄ
pelerynÄ z powrotem.
– Umm⌠co to jestâŚ? – zapytaĹa nieĹmiaĹo, kiedy zdoĹaĹa w koĹcu zebraÄ myĹli.
– Ĺťeby inni nie zdoĹali zauwaĹźyÄ, Ĺźe jesteĹ nienaznaczona, oczywiĹcie.
Podczas gdy napiÄtnowani, jak chĹopak i mĹoda dama, byli unikani przez pozostaĹych, nie byli tak naprawdÄ znienawidzeni. DopĂłki nie rzucaĹeĹ siÄ zbytnio w oczy, inni zostawiali ciÄ w spokoju. Niemniej jednak lepiej byĹo pozostawaÄ w ukryciu.
– Nie wiem z jakiej DryfujÄ
cej Wyspy przybyĹaĹ, lecz to miejsce nie jest zbyt przyjazne dla nam podobnych. ZrĂłb szybko to co masz zrobiÄ i zmykaj stÄ
d. Port jest w tamtÄ
stronÄ – powiedziaĹ, wskazujÄ
c przez drogÄ. – JeĹli nie czujesz siÄ bezpiecznie, mogÄ ci pokazaÄ gdzie to jest.
– Ach⌠nie⌠to nie to⌠– wymamrotaĹa.
MĹodzieniec miaĹ problemy ze zrozumieniem jej zachowania. OprĂłcz wyraĹşnej róşnicy we wzroĹcie, zbyt duĹźy kapelusz zasĹaniajÄ
cy jej twarz, Ĺwietnie dziaĹajÄ
cy jako przebranie, utrudniaĹ ich zdolnoĹci porozumiewawcze.
– JesteĹ⌠nienaznaczony?
– Zgadza siÄ⌠WidziaĹaĹ mojÄ
twarz kilka minut temu – potwierdziĹ, lekko przytakujÄ
c spod kaptura.
– Dlaczego wiÄc tutaj jesteĹ? Ta wyspa jest najbardziej nieprzyjazna w stosunku do napiÄtnowanych w caĹym poĹudniowo-zachodnim Regul Aire, czyĹź nie?
– SÄ
dzÄ, Ĺźe moĹźna przywyknÄ
Ä do Ĺźycia wszÄdzie. To prawda, Ĺźe czÄsto pojawiajÄ
siÄ róşne niedogodnoĹci, lecz jeĹli siÄ do nich przyzwyczaisz, to miejsce moĹźe byÄ dosyÄ przyjemne – odpowiedziaĹ. – JeĹli o tym wiedziaĹaĹ, dlaczego tu siÄ znalazĹaĹ?
– No cóş⌠dlatego ĹźeâŚ
Dziewczyna wyraĹşnie nie chciaĹa odpowiadaÄ. Willem prawie poĹźaĹowaĹ, Ĺźe zadaĹ to pytanie. WestchnÄ
Ĺ i zaczÄ
Ĺ iĹÄ, pokazujÄ
c jej, by podÄ
ĹźaĹa za nim. Lecz ona ani drgnÄĹa.
– I co teraz? Nie chcesz chyba byÄ zostawiona w tyle?
– U-umm⌠Wielkie dziÄki⌠za wszystko – powiedziaĹa panicznym gĹosem, z poĹowÄ
twarzy ukrytÄ
za olbrzymim kapeluszem. – I za wszystkie problemy, ktĂłre spowodowaĹam⌠przepraszam. Ponadto⌠um⌠nie jestem w pozycji, by to mĂłwiÄ⌠ale⌠achâŚ
ChĹopak podrapaĹ siÄ po gĹowie.
– ChciaĹabyĹ gdzieĹ pĂłjĹÄ? O to chodzi? – Na dĹşwiÄk tych sĹĂłw jej oblicze nagle siÄ rozjaĹniĹo â prawdopodobnie. WidziaĹ jedynie dolnÄ
poĹowÄ jej twarzy, wiÄc tak naprawdÄ nie mĂłgĹ tego stwierdziÄ.
Jak juĹź wczeĹniej zauwaĹźyĹa, odnalezienie siÄ w drogach Rynku Medlei jest dosyÄ trudne. Nawet jeĹli dokĹadnie widzisz miejsce, do ktĂłrego zmierzasz, moĹźesz zgubiÄ siÄ po seriach nieoczekiwanych obejĹÄ.
Para staĹa na szczycie WieĹźy Garakuta, najwyĹźszego punktu na wyspie, po caĹkiem dĹugiej i ciekawej przygodzie w labiryncie ulic. Pomimo Ĺźe mĹody mÄĹźczyzna byĹ miejscowy, skoĹczyli pytajÄ
c o drogÄ jednego z publicznych golemĂłw, zautomatyzowanych straĹźnikĂłw rozstawionych w mieĹcie przez rzÄ
d. SkrzyĹźowanie zapamiÄtane przez niego jako ĹÄ
czÄ
ce trzy drogi, okazaĹo siÄ dzieliÄ na piÄÄ róşnych ĹcieĹźek. NatknÄli siÄ przypadkiem na kÄ
piÄ
cego siÄ Ĺźaboluda, byli Ĺcigani przez szalonÄ
krowÄ, z powodzeniem uciekli jej jedynie po to, by wpaĹÄ do kurnika, skÄ
d zwiewali by ujĹÄ z Ĺźyciem, w biegu przepraszajÄ
c zezĹoszczonego ballmana, wĹaĹciciela tychĹźe kurczakĂłw.
W skrĂłcie, dostanie siÄ gdziekolwiek w tym mieĹcie jest nie lada wyczynem. Z jaĹniejszej strony mĹodzieniec zauwaĹźyĹ, Ĺźe jego towarzyszka nieco siÄ rozluĹşniĹa podczas ich przygĂłd w uliczkach. ĹmiaĹa siÄ i rzucaĹa wesoĹe komentarze po kaĹźdym fatalnym incydencie czy sytuacji, w ktĂłrej o maĹy wĹos unikali nieszczÄĹcia. Nie mĂłgĹ on stwierdziÄ, czy byĹa to jej prawdziwa osobowoĹÄ, czy jedynie wpĹyw niedorzecznoĹci ich wspĂłlnych perypetii. Tak czy owak preferowaĹ to, niş ekstremalnÄ
maĹomĂłwnoĹÄ z wczeĹniej.
WychyliĹa siÄ przez cienkÄ
balustradÄ na kraĹcu wieĹźy i westchnÄĹa z zachwytu. OglÄ
dane z takiej wysokoĹci, tÄtniÄ
ce Ĺźyciem miasto, wyglÄ
daĹo jak przepiÄkny, szczegĂłĹowy obraz. WijÄ
cy siÄ kompleks ulic rozciÄ
gajÄ
cych siÄ na pĹĂłtnie wyglÄ
daĹ na rozrastajÄ
cy siÄ swobodnie, tak jakby byĹ Ĺźywy i wcale niezaplanowany przez robotnikĂłw lata temu.
Gdy podniosĹa lekko wzrok, w polu widzenia ukazaĹ siÄ port. Usytuowany na najdalszym kraĹcu wyspy, dziaĹaĹ jako wejĹcie, dostarczajÄ
c statkom powietrznym niezbÄdnego sprzÄtu do lÄ
dowaĹ i startĂłw. Za pokrytym metalem portem leĹźaĹo obszerne, niebieskie niebo, rozciÄ
gajÄ
ce siÄ we wszystkich kierunkach tak daleko, jak siÄgaĹo jej spojrzenie.
To niebo, gdzie niesione wiatrem wĹĂłczyĹo siÄ ponad sto olbrzymich kamiennych pĹyt zwanych âDryfujÄ
cymi Wyspamiâ, zapewniaĹo jedyny azyl, gdzie mogĹy ĹźyÄ wszystkie rasy. Ziemie, z ktĂłrych pochodziĹo Ĺźycie, leĹźaĹy znacznie niĹźej, na zawsze poza zasiÄgiem.
– CoĹ nie tak? – zapytaĹa odwracajÄ
c siÄ, by spojrzeÄ na Willema.
– Nic takiego, po prostu podziwiam widoki. – PokrÄciĹ gĹowÄ
i odpowiedziaĹ swoim zwyczajnym, ciepĹym uĹmiechem.
Dziewczyna cicho siÄ zaĹmiaĹa i po potwierdzeniu, Ĺźe wokóŠnie ma nikogo, zdjÄĹa swĂłj kapelusz. Jej wĹosy, tak samo niebieskie jak niebo ich otaczajÄ
ce, uwolniĹy siÄ, pĹynÄ
c na wietrze.
– Dlatego chciaĹaĹ tutaj przyjĹÄ? Dla widokĂłw?
– Tak. WidziaĹam wczeĹniej wyspy z miejsc wyĹźszych i dalszych niĹź to,  ale nigdy nie miaĹam szansy spojrzeÄ na miasto z samego jego Ĺrodka. Do teraz.
Musi ĹźyÄ na wyspie niedaleko granicy, pomyĹlaĹ chĹopak.
– PomyĹlaĹam, Ĺźe fajnie byĹoby tego choÄ raz sprĂłbowaÄ – zatrzymaĹa siÄ na chwilÄ i powrĂłciĹa do wpatrywania siÄ w niekoĹczÄ
ce siÄ bĹÄkitne niebo, kontynuujÄ
c: – Hmm⌠Moje marzenie siÄ speĹniĹo i stworzyĹam kilka miĹych wspomnieĹ. Nie sÄ
dzÄ bym zostawiĹa po sobie jeszcze coĹ, czego bym potem ĹźaĹowaĹa.
MĂłwi dosyÄ przeraĹźajÄ
ce rzeczyâŚ
– DziÄki za dzisiaj. Mam na myĹli â mĂłwiĹa dalej: – mogĹam zobaczyÄ wiele wspaniaĹych rzeczy, a to wszystko dziÄki tobie.
– MyĹlÄ, Ĺźe to lekka przesada. – PodrapaĹ siÄ po gĹowie. Dla niego zdarzenia tego dnia wyglÄ
daĹy jak znalezienie dziwnego kociaka na ulicy i wziÄcie go na spacer. Akurat miaĹ trochÄ wolnego czasu, wiÄc dla odmiany zrobiĹ coĹ innego. CzuĹ siÄ dziwnie otrzymujÄ
c podziÄkowania za takÄ
rzecz. – A wiÄc⌠to twoja eskorta?
– Ĺťe co?
Willem skinÄ
Ĺ gĹowÄ
za niÄ
. OdwrĂłciĹa siÄ i wydaĹa z siebie lekki okrzyk z twarzÄ
bÄdÄ
cÄ
mieszankÄ
zaskoczenia i zmieszania. StaĹ tam wielki posturÄ
, groĹşny jaszczur, dotÄ
d przez niÄ
niezauwaĹźony.
W porĂłwnaniu do innych ras jaszczury sÄ
znane z duĹźej róşnorodnoĹci sylwetek. Podczas gdy przeciÄtny jest podobnych rozmiarĂłw do przedstawicieli innych gatunkĂłw, czasami zdarzajÄ
siÄ rosnÄ
cy jedynie do wielkoĹci maĹego dziecka, a z drugiej strony zdarzajÄ
siÄ olbrzymi, ktĂłrzy wyglÄ
dajÄ
wrÄcz komicznie.
Ten stojÄ
cy przed nimi naleĹźaĹ oczywiĹcie do tej drugiej grupy. Jedynie stojÄ
c tam, zapakowany w wojskowy mundur, sprawiaĹ wraĹźenie przeraĹźajÄ
cego.
– Chyba tak. Dobrze siÄ bawiĹam⌠To byĹo prawie jak sen. Ale teraz muszÄ siÄ obudziÄ â oznajmiĹa sĹodko-gorzkim tonem. ObrĂłciĹa siÄ i przed podbiegniÄciem do swojej eskorty, powiedziaĹa ostatniÄ
rzecz do chĹopaka: – Jest jeszcze jedna rzecz, o ktĂłrÄ
chciaĹabym ciÄ prosiÄ⌠Zapomnij o mnie.
Co? MĹodzieniec staĹ, nie bÄdÄ
c w stanie znaleĹşÄ odpowiednich sĹĂłw, by jej odpowiedzieÄ. WiedziaĹ, Ĺźe miaĹa swoje powody. Ale z tego co udaĹo mu siÄ wywnioskowaÄ wynikaĹo, Ĺźe te nieszczegĂłlnie pociÄ
gaĹy za sobÄ
jakikolwiek rodzaj cierpienia. W takim razie nie byĹo potrzeby, by Willem siÄ w to angaĹźowaĹ. JeĹli pojawia siÄ prawowity wĹaĹciciel kociaka, nie ma potrzeby dalszego towarzyszenia mu na spacerze.
MĹoda dziewczyna obrĂłciĹa siÄ ostatni raz i spuĹciĹa gĹowÄ w geĹcie podziÄkowania, po czym zniknÄĹa razem z jaszczurem.
– Gdy idÄ
obok siebie⌠róşnica wzrostu naprawdÄ rzuca siÄ w oczy – wymamrotaĹ odprowadzajÄ
c ich wzrokiem.
DzwoniÄ
ce w oddali portowe dzwony karylionu sygnalizowaĹy poczÄ
tek godzin wieczornych.
– Hmm⌠JuĹź tak późno, co?
CaĹkiem niedĹugo byĹ z kimĹ umĂłwiony. Ostatni raz spojrzaĹ na malownicze ulice i otaczajÄ
ce go niebieskie niebo, a nastÄpnie ponownie wyruszyĹ w tÄtniÄ
ce Ĺźyciem miasto.
PiÄÄset dwadzieĹcia szeĹÄ lat minÄĹo od wymarcia EmnetwytĂłw. Nie pozostaĹy Ĺźadne wiarygodne zapisy na temat tego, co wydarzyĹo siÄ wtedy na lÄ
dzie. KsiÄ
Ĺźki historyczne zawierajÄ
przeróşne relacje twierdzÄ
c, Ĺźe sÄ
one prawdziwe, ale nikt nie jest do koĹca pewny, czy zawierajÄ
one chociaĹź odrobinÄ prawdy; mogÄ
byÄ jedynie dzikimi spekulacjami historykĂłw nie ĹźyjÄ
cych nawet w tamtych czasach. JednakĹźe istnieje kilka spĂłjnych punktĂłw, ktĂłre sÄ
identyczne w wielu ksiÄ
Ĺźkach.
Po pierwsze Emnetwyci, czy teĹź ludzie, prowadzili ciÄĹźkie Ĺźycie. Przez wiele lat rozwijali siÄ, rosnÄ
c szybko w liczbie i rozprzestrzeniajÄ
c siÄ na lÄ
dzie. Lecz to w ostatecznoĹci doprowadziĹo do ich upadku, poniewaĹź dĹugie granice naraĹźaĹy ich na ataki innych ras. Stawiali czoĹa ciÄ
gĹemu zagroĹźeniu ze strony monstrĂłw, wspĂłlnej nazwy dla przeróşnych, niebezpiecznych, dzikich stworzeĹ. Demony i ich Czarci KrĂłl prĂłbowali zwabiÄ ludzi na ĹcieĹźkÄ zepsucia. Z powodu kĹĂłtni o terytorium czÄsto wybuchaĹy konflikty z orkami i elfami. ZagroĹźenia napĹywaĹy takĹźe z wewnÄ
trz: grupa ludzi zostaĹa przeklÄta i zamieniĹa siÄ w ogry, ktĂłre zwrĂłciĹy siÄ potem przeciwko swoim starym krewnym. ZdarzaĹo siÄ, Ĺźe musieli takĹźe odpieraÄ ataki swoich najgroĹşniejszych wrogĂłw, Przybyszy.
W dodatku byli jednÄ
z najsĹabszych ras. Nie posiadali Ĺusek, kĹĂłw, pazurĂłw czy skrzydeĹ, oraz nie mogli dzierĹźyÄ potÄĹźnej magii. Nawet ich zdolnoĹÄ do szybkiego rozmnaĹźania siÄ, jeden z ich najmocniejszych punktĂłw, bladĹa w porĂłwnaniu do orkĂłw. Pomimo tego w jakiĹ sposĂłb panowali nad wielkimi poĹaciami terenu.
WedĹug jednej z teorii, wielka czÄĹÄ ich potencjaĹu militarnego pochodziĹa od grupy ĹźoĹnierzy-ochotnikĂłw zwanych poszukiwaczami przygĂłd oraz Przymierza, organizacji koordynujÄ
cej i wspierajÄ
cej ich dziaĹania. Poprawili efektywnoĹÄ walki w grupie dzielÄ
c ĹźoĹnierzy na róşne klasy i zdefiniowali przeróşne talenty, by lepiej zarzÄ
dzaÄ treningiem. ZdoĹali nawet zapieczÄtowaÄ magiczne umiejÄtnoĹci, niezwykle rzadkie wĹrĂłd ludzi, w specjalne amulety do masowego powielania, zwane talizmanami. DziÄki tym przeróşnym metodom doskonalenia siÄ, poszukiwacze przygĂłd stali siÄ ogromnÄ
siĹÄ
bojowÄ
w porĂłwnaniu do zwykĹych osĂłb.
Kolejna teoria proponuje istnienie innej grupy ĹźoĹnierzy zwanej ĹmiaĹkami, odrÄbnej od poszukiwaczy przygĂłd. Przypuszczalnie zamieniali oni karmÄ i przeznaczenie przebywajÄ
ce w ich duszach w ogromnÄ
, niemal nieskoĹczonÄ
moc. Jedynym problemem byĹo to, Ĺźe jedynie kilku âwybraĹcĂłwâ mogĹo siÄ nimi staÄ.
Jeszcze inna teoria zakĹadaĹa, Ĺźe polegali na specjalnym typie mieczy, zwanych Kaliyonami. Bronie te zawieraĹy tuziny talizmanĂłw, ktĂłrych przeróşne moce ingerowaĹy wzajemnie ze sobÄ
, tworzÄ
c w rezultacie niezrĂłwnane, niszczycielskie zdolnoĹci.
OczywiĹcie, wszystkie te teorie brzmiÄ
absurdalnie i byĹbyĹ pod niemaĹÄ
presjÄ
, gdybyĹ miaĹ znaleĹşÄ kogoĹ, kto rzeczywiĹcie wierzy choÄby w jednÄ
z nich. JednakĹźe faktem pozostaje, Ĺźe nieuzdolnieni Emnetwyci mieli jakiĹ sposĂłb na pokonywanie silnych przeciwnikĂłw, z ktĂłrymi siÄ mierzyli. BiorÄ
c to pod uwagÄ, co najmniej kilka prawd moĹźe byÄ wmieszanych w gmatwaninÄ teorii na ich temat.
PiÄÄset dwadzieĹcia siedem lat temu w zamku krĂłlewskim ĹwiÄtego Imperium, w samym centrum terytorium ludzi, pojawiĹy siÄ one. OdnoĹnie tego czym one byĹy, a raczej czym one sÄ
, ksiÄ
Ĺźki historyczne ponownie wygĹaszajÄ
róşne teorie. PrzykĹadowo, byĹy one materializacjÄ
klÄ
twy zrodzonej poĹrĂłd ludzi. Lub sekretnÄ
broniÄ
masowej zagĹady, ktĂłra wymknÄĹa siÄ spod kontroli w trakcie prowadzonych nad niÄ
prac. Albo z jakiegoĹ powodu, otworzyĹo siÄ wejĹcie do piekĹa i jego zawartoĹÄ wysypaĹa siÄ na Ĺwiat. Lub mechanizm samooczyszczenia, ktĂłry leĹźaĹ uĹpiony na dnie otchĹani od stworzenia Ĺwiata, nagle siÄ przebudziĹ.
Po ich przybyciu wielu ludzi pozbyĹo siÄ swoich szalonych pomysĹĂłw, traktujÄ
c je jako Ĺźart, niektĂłrzy jednak faktycznie pracowali nad tym, by ustaliÄ, ktĂłre z nich miaĹy jakikolwiek sens. W ich gĹowach Ĺwiat miaĹ niedĹugo siÄ skoĹczyÄ i şadna teoria by tego nie zmieniĹa. Nawet jeĹźeli teoria âsamotnego pomidora na polu ziemniakĂłw nie mogÄ
cego znieĹÄ samotnoĹci i przechodzÄ
cego super ewolucjÄâ okazaĹaby siÄ prawdziwa,  nie miaĹoby to Ĺźadnego znaczenia w kontekĹcie kilku dni, ktĂłre im pozostaĹy.
LiczyĹo siÄ jedynie to, Ĺźe one byĹy najeĹşdĹşcami. One byĹy mordercami. One symbolizowaĹy istotÄ irracjonalnoĹci i niesprawiedliwoĹci. PrzybierajÄ
c formÄ siedemnastu róşnych rodzajĂłw bestii, zaczÄĹy poĹźeraÄ Ĺwiat z niewyobraĹźalnÄ
prÄdkoĹciÄ
. Emnetwyci nie byli w stanie zrobiÄ niczego, by odeprzeÄ to nowe zagroĹźenie. W kilka dni, dwa caĹe kraje zniknÄĹy z map. W ciÄ
gu nastÄpnego tygodnia piÄÄ paĹstw, cztery wyspy i dwa oceany przestaĹy istnieÄ. Po kolejnym tygodniu, mapy nie miaĹy juĹź dĹuĹźej Ĺźadnego sensu. MĂłwi siÄ, Ĺźe nie minÄ
Ĺ nawet rok pomiÄdzy ich pojawieniem siÄ, a zagĹadÄ
ludzkoĹci.
Po zniszczeniu EmnetwytĂłw bestie nie zwalniaĹy. Elfy walczyĹy, by chroniÄ rozlegĹe lasy, i zginÄĹy. Moleianie walczyli, by chroniÄ swoje ĹwiÄte gĂłry, i zginÄli. Smoki walczyĹy, by chroniÄ swojÄ
godnoĹÄ jako najdoskonalszych na Ĺwiecie bytĂłw, i zginÄĹy.
Wszystko na powierzchni ziemi po prostu zniknÄĹo, jak w jakimĹ okrutnym Ĺźarcie. WkrĂłtce rasy, ktĂłre zdoĹaĹy przetrwaÄ, uĹwiadomiĹy sobie, Ĺźe nie ma dla nich tutaj przyszĹoĹci. JeĹli chciaĹy przeĹźyÄ, musiaĹy uciec na bardziej odlegĹe tereny. Do miejsca, gdzie okrutne kĹy bestii dĹuĹźej ich nie dosiÄgnÄ
. W przestworza.