Rozdział 5: Na to wygląda


Rozdział 5: Na to wygląda

 

 


Ja to wszystko rozumiem, przecieĹź się starałem, tak…?
pomyślał Haruhiro. Przynajmniej na tyle, na ile mogłem.


PrĂłbował zagadać do starszych ochotnikĂłw, z ktĂłrymi juĹź kiedyś zamienił kilka słów, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nieobecność w tawernie przyjacielskiego Shinohary i jego zgrai zmniejszyła trochę jego szanse—prawdopodobnie?


Shinohara był zazwyczaj uprzejmy i grzeczny, tak samo oczywiście jak pozostali członkowie Oriona. Gdyby swobodnie ich zapytał, nie wymagając tak naprawdę odpowiedzi, prawdopodobnie powiedzieliby mu wszystko, co wiedzą.


Cóş, poza nim, Haruhiro mĂłgł porozmawiać jedynie z Kikkawą, gościem, ktĂłry przybył do Grimgaru w tym samym czasie co on. Był to nadzwyczaj wyluzowany koleś, posiadający wiele kontaktĂłw.


JednakĹźe los chciał, Ĺźe tym razem nie było po nim ani śladu, pomimo tego, Ĺźe zalicza się do stałych bywalcĂłw. Być moĹźe gdzieś wyjechał?


MoĹźe i na takiego nie wyglądał, lecz naleĹźał do druĹźyny Tokimune – jednego ze starszych ochotnikĂłw, więc zaszedł duĹźo dalej niĹź Haruhiro i jego druĹźyna.


Jeśli tak się zastanowić, chyba o czymś wspominał. Wydaje mi się, Ĺźe mĂłwił o jakiejś Grocie CudĂłw. Tam teraz polują. To było chyba gdzieś na RĂłwninach Porywczego Wiatru, prawda? Grota CudĂłw, hmm?


Haruhiro siedział na korytarzu na parterze ich pensjonatu, opierając się plecami o Ĺ›cianę.


Ranta i Moguzo byli juĹź w pokoju, zasnęli naprawdę szybko. MoĹźe to przez alkohol chrapali tak niemiłosiernie głośno. Nie mĂłgł przez to zasnąć—choć moĹźe to tylko jeden z mniej znaczących powodĂłw.


Zdołał porozmawiać z garstką starszych ochotnikĂłw, ktĂłrzy zaakceptowali rozkaz. Z informacji, ktĂłre udało mu się uzyskać, wynikało, Ĺźe wszyscy optymistycznie oceniali szanse zajęcia StraĹźnicy Martwych Głów.


Powodem takiego nastawienia było kilkukrotne zajęcie straĹźnicy w przeszłości. MoĹźna było ją zdobyć w dowolnym momencie. Problemem były jednak posiłki przybywające z Ĺťelaznej Fortecy Nadrzecznej, z ktĂłrymi nie mogli sobie poradzić, dlatego teĹź zazwyczaj zostawiali straĹźnicę w spokoju.


Nawet brak reakcji na działania orkĂłw nie wpływał na zasięg ich ataku – Alterna oblegana była niezwykle rzadko. I choćby zdarzyła się sytuacja podobna do tej z Ish Dogranem, nie miała ona szans wstrząsnąć fundamentami warownego miasta, jakim była Alterna. W najgorszym przypadku, gdyby zielonoskĂłrzy zaatakowali olbrzymią armią, zmuszeni byliby zamknąć bramy i przygotować się na długotrwałe oblężenie.


ZapasĂłw im nie brakowało. Mogli nawet oczekiwać wsparcia z kontynentalnej części KrĂłlestwa Arabakii. Oczywiście wrogowie takĹźe o tym wiedzieli, dlatego nigdy na powaĹźnie nie myśleli o wysyłaniu wojsk na Alternę. Martwe Głowy były dla nich jedynie punktem obserwacyjnym, pozwalającym kontrolować ruchy ludzi. Nie posiadali tam wielu jednostek, więc jeśli tylko ludzie zdecydowaliby się na atak, bez problemu zajęliby to miejsce.


Panowała zgodna opinia co do tej kwestii, zatem Ĺźaden z ochotnikĂłw nie poddawał w wątpliwość sukcesu tej misji. Pewniakiem było, Ĺźe ich misja zakończy się powodzeniem, tak jak zawsze. Aczkolwiek nikt nie mĂłgł przewidzieć, jak potoczą się sprawy w Nadrzeczu, na ktĂłre dotychczas nie udało się przeprowadzić udanego natarcia. Kiedyś musi być ten pierwszy raz.


Pomimo tego, morale były wysokie.


Wszak Armia Graniczna miała zapewnić liczne oddziały na zajęcie Nadrzecza, a dodatkowo w samej misji mieli wziąć Soma i jego Pogromcy Dnia, oraz wiele innych wpływowych grup ochotnikĂłw. To po prostu nie mogło się nie udać.


Haruhiro nie potrafił znaleźć nikogo, kto wypowiadawałby się na ten temat negatywnie.


Być moĹźe to dobry pomysł… chyba?


Koniec końcĂłw to była jedna złota moneta. Czyli sto srebrnych.


Ostatnio polowali w Kopalniach Cyrene. Zdarzały się dni, gdy przy dobrych wiatrach zysk przekraczał trzydzieści szylingĂłw na głowę. Jednak zazwyczaj niepewnym było, czy zdołają zarobić chociaĹź po dziesięć srebrnych monet dla kaĹźdego dziennie. Talizmany ze starszych koboldĂłw zazwyczaj sprzedawały się po co najmniej pięć szylingĂłw, co było dosyć stabilną ceną. JednakĹźe ich wydatki takĹźe wzrastały. Wszyscy zaczęli się lepiej odĹźywiać. Dodatkowo pili, a takĹźe kupowali to, czy tamto.


Z tego co udało mu się usłyszeć, zaliczka oraz wykonanie zadania zapewniały w sumie złotą monetę, jednakĹźe kaĹźda pełna noc na słuĹźbie dawała im kolejne trzydzieści szylingĂłw na głowę.


To zapewne oznaczało, Ĺźe szefostwo planowało zakończyć to w jeden dzień.


Korona w jeden dzień.


To była wielka sprawa. Naprawdę wielka sprawa.


Bardzo kusząca zresztą.


Dostrzegał wszystkie “za”, więc dlaczego Haruhiro nie był do tego przekonany?


Po wyjściu z tawerny rozwaĹźał rozmowę o tym wszystkim z Merry. To nie było zasadą, lecz Merry miała zwyczaj wychodzenia ze wszystkimi, by po jakimś czasie wrĂłcić samotnie na kolejnego drinka.


Prawdopodobnie miał do tego okazję, jednakĹźe zrezygnował. Dlaczego?


W barze—nie, nie tylko—nie wiedział kiedy to się zaczęło, lecz ostatnio wyczuwał ścianę. Ścianę, ktĂłra powstała między nim, a jego towarzyszami. Był oddzielony od nich czymś, co wyglądało na mur.


Być moĹźe to była tylko jego wyobraĹşnia, albo zbyt duĹźo o tym myślał. NiemoĹźliwe, by był tutaj jedyny, a reszta znajdowała się po drugiej stronie. JednakĹźe między nimi była przepaść.


To był niezaprzeczalny fakt.


Jego towarzysze budowali pewność siebie. Haruhiro sądził takĹźe, Ĺźe rośli w siłę. Jakby nie patrzeć dosyć łatwo radzili sobie na trzecim poziomie Kopalni Cyrene. Częściowo ze względu na to, Ĺźe nie musieli dłuĹźej martwić się Plamami Śmierci, jednak czuł, Ĺźe po prostu nie mogą przegrać. Na obecnym poziomie, gdyby wzięli na siebie grupę siedmiu, nie, ośmiu goblinĂłw, prawdopodobnie daliby sobie z nimi radę. Z koboldami sytuacja wyglądała inaczej. Wszystko zaleĹźało od tego, ilu było wśrĂłd nich starszych. Zazwyczaj na jednego starszego przypadały dwa lub trzy zwykłe koboldy. Nawet jeśli stanęliby naprzeciw trzem starszym i pięciu zwykłym, mogliby sobie poradzić. Choć nie chciałby podejmować takiego ryzyka.


—To właśnie to.


Chcę unikać ryzyka, jeśli jest to tylko moĹźliwe.


Bezpieczeństwo przede wszystkim.


Jako lider, zawsze o tym pamiętam.


Nie chcę, abyśmy zostawali ranni. Chciałbym to ograniczyć do minimum. Jeśli moĹźliwe, do zera. W sumie zero brzmi dobrze. Bez względu na wszystko, chciałbym utrzymać to na takim poziomie.


Boję się. To jest przeraĹźające. Wszyscy wyglądają na spokojnych i opanowanych. A ja… nie do końca. Być moĹźe nie czuję, Ĺźe przegramy, ale zawsze jestem na granicy. Jeśli będziemy dalej myśleć: “moĹźemy to zrobić, to takĹźe”, boję się, Ĺźe Ĺşle skończymy. Albo stanie się coś dziwnego. Ktoś z nas spektakularnie coś schrzani. Nie mogę wykluczyć takiej sytuacji.


– …To tak jakby… – Trzymał głowę w dłoniach.


Tak jakby, no wiesz… Nie wierzę… W swoich towarzyszy…? Ale, tym bardziej, w siebie.


Czy to dobrze? Czy to dobrze, by ktoś taki jak ja był liderem?


Haruhiro martwił się, czy jakakolwiek druĹźyna pod jego dowĂłdztwem miałaby szansę na sukces. Jednak moĹźe przesadnie to analizował?


To wcale nie tak, Ĺźe coś zepsuł. Po prostu czuł, Ĺźe tak się stanie, dlatego miał obawy, to wszystko.
Gdybym miał coś spieprzyć, co—co jeśli ktoś by ucierpiał? Co, jeśliby umarł? Czy oni wcale o tym nie myślą? Jeśli nie, nie są zbyt naiwni? Zbyt optymistycznie do tego podchodzą.


Koniec końcĂłw to pewnie dlatego, Ĺźe nikt z nich nie jest liderem. Nie czują tego ciężaru odpowiedzialności, więc mogą się odprężyć.


– Ach… – jęknął.


To będzie utrapienie.


Zawsze tak jest.


MoĹźe mnie to nie obchodzi. Nie muszę przesadnie nad tym myśleć. Jeśli chodzi o rozkaz, po prostu zagłosujemy. Jeśli kaĹźdy się zgodzi, naleĹźy im pozwolić. Co więcej mogę zrobić.


– Nie, nie… – Haruhiro zaczął machać głową w przĂłd i w tył, wciąż trzymając ją w dłoniach.


To nie jest wcale dobre. Muszę przejmować się trochę bardziej.


– Augh…


Gdy tak pojękiwał, usłyszał kroki, ktĂłre wnet ucichły. Jeszcze przed chwilą wydawał z siebie dziwne dĹşwięki, więc osoba, ktĂłrej kroki słyszał, mogła pomyśleć, Ĺźe trafiła na jakiegoś niebezpiecznego szaleńca.


UniĂłsł głowę, by na drugim końcu korytarza ujrzeć dziewczynę z włosami na boba, stojącą tak, Ĺźe palce jej stĂłp były skierowane do Ĺ›rodka.


– Ach. – Haruhiro opuścił dłonie, w ktĂłrych trzymał wcześniej głowę. – …Emm…


Zaczęła iść w jego stronę. Nie powoli i ostroĹźnie, niczym przestraszona, lecz spokojnie i pewnie.


Prawdopodobnie przejdzie po prostu obok. Oczywiście, czemu miałoby być inaczej. To było oczywiste, prawda? Co ona w ogĂłle tutaj robiła? Wszyscy o tej porze śpią. Nie pomyślał, Ĺźe mĂłgłby ją spotkać. Nie pomyślał, ale moĹźe, gdzieś głęboko, na to liczył.


Nie, powiedzenie, Ĺźe na to liczył, było przesadą.
Raz juĹź ją tutaj widziałem, więc być moĹźe spotkam ją ponownie. Nie mĂłgł zaprzeczyć, Ĺźe taka myśl przemknęła mu po głowie.


Rzecz jasna, nie było gwarancji, Ĺźe na nią trafi. Nie powinien mieć takiej moĹźliwości. Powinna przejść obok niego. Jednak, zatrzymała się. Wtedy, tak jakby po chwili zawahania, pochyliła lekko głowę w jego kierunku.


– …Hej – powiedziała bardzo opryskliwie.


W zaleĹźności od osoby, ktoś mĂłgłby pomyśleć, Ĺźe chce takim zachowaniem wszcząć kłótnię. Nawet Haruhiro lekko się zdenerwował.


To przecieĹź ona się przywitała! MoĹźe odejść w kaĹźdej chwili, ale wcale tego nie robi.


Dziewczyna nawet nie prĂłbowała spojrzeć mu w oczy. Wyglądało na to, Ĺźe chce odejść, lecz odejście tak szybko byłoby dziwne, więc nie wiedziała, co ze sobą zrobić.


Serio, naprawdę, możesz sobie iść, dobra…?
pomyślał. Naprawdę to czuł, jednak jednocześnie chciał z nią zamienić choć kilka słów.


Cóş, nie to, Ĺźeby miał pomysł, o czym mogliby rozmawiać. Ĺťadne słowa nie przychodziły mu na myśl. Nic, co w jakikolwiek sposĂłb byłoby adekwatne.


– Ha… Hahaha… – Nie mając innego pomysłu, sprĂłbował się lekko zaśmiać. Dziewczyna westchnęła.


Ach,
zauważył. Teraz odejdzie.


– Czekaj – powiedział.


– Huh? – Zatrzymała się. – …Co?


– Nic…


Och, chłopie.


Co teraz? Wyślizgnęło mi się i ją zatrzymałem. Pustka w głowie, wszędzie biało. Nie, niemoĹźliwe. Nie mogło być w niej całkiem biało. Za to moja twarz. Na pewno jest koszmarnie blada.


– C-cóż… No wiesz. Właśnie to…? Cóż… Um, nic… Serio.


– Ach, okej – odpowiedziała.


– J-jasne.


– Cześć. – OdwrĂłciła się, by odejść.


– Ummmm, posłuchaj.


– Huh?


– Huh?! – krzyknął.


– Serio, o co chodzi?


– O co? No… Nie wiem – jąkał się. – Er… W za… sadzie, tak… Uh… Hm…


Jest Ĺşle. Jakkolwiek bym na siebie nie patrzył, zachowuję się jak totalny dziwak, co nie? MoĹźe powinienem przeprosić? Powiedzieć “przepraszam”? Czy to teĹź byłoby dziwne? Zbyt nagłe? Złe? Cholera, cholera, cholera.


– Heh… – Zasłoniła usta rękawem.


Czy ona właśnie… mnie wyśmiała?


Jesteś dziwny – powiedziała, wciąż zasłaniając dolną część twarzy rękawem.


– Ach… dziwny? Myślisz, Ĺźe jestem dziwny…? – zdołał odpowiedzieć.


– Dziwny i obrzydliwy.


– Nie gadaj?!


– Tak gadam.


– Serio? Ałaa… To duĹźy szok… – jęknął.


– Ĺťe niby co? – Spojrzała tam i z powrotem. – Co tutaj robisz?


– Ja? Nic… dziwnego, dobra? Po prostu siedzę i, no cóż… moĹźna powiedzieć, Ĺźe o czymś rozmyślam… – To nie było wcale śmieszne, lecz prawie znowu się zaśmiał, nim zdołał się powstrzymać. – A co z tobą, Choco?


– …Co, bez zwrotu grzecznościowego w stosunku do mnie? – zapytała.


– P-przepraszam. Po prostu…


Wydaje mi się to bardziej naturalne. Ale gdybym to powiedział, pewnie jeszcze bardziej by się mnie wystraszyła. Jednak naprawdę tak czuję. “Chokuś”, albo â€œpanna Choco”, moĹźe… No nie. Nie pasuje. “Choco” to Choco.


– Czy jesteś – zwężyła lekko oczy – bawidamkiem? Jednak na takiego nie wyglądasz.


– …Nie jestem, dobra? – odpowiedział. – Jestem dokładnie tym, na kogo wyglądam. Ĺťadnym bawidamkiem. Umm, uch… Chokuś…? Panno?


– W porządku. MoĹźe być Choco.


– Ach. Serio?


– Jasne – potwierdziła. – Jakoś…


– Jakoś co?


– …To moĹźe zabrzmi dziwnie, ale jakoś… Wiesz co, niewaĹźne.


– Huh? Powiedz – nalegał. – Teraz się zastanawiam.


– Nie powiem.


– S-serio? Dobra… Niech będzie.


– Więc ci to nie przeszkadza – dodała.


– Hę?! Nie, nie o to chodzi. Powiedziałaś przecieĹź, Ĺźe mi tego nie zdradzisz.


– Ty Ĺźałosny mięczaku.


Wytrzeszczył oczy. Jego serce biło niemiłosiernie szybko. To nie był jego normalny puls. Co to było?


Te słowa. “Ty żałosny mięczaku”. Brzmiały znajomo.


MoĹźe tylko to sobie zmyślam. Jednak niezbyt często tak się kogoś nazywa… przynajmniej tak myślę.


Jednak nie słyszał nigdy wcześniej tej kwestii.


Nie, to nieprawda. Słyszałem to juĹź kiedyś.


– Choco – powiedział.


– Tak?


– Obstawiam, Ĺźe teĹź nie pamiętasz? Co było przed tym, nim tutaj przybyliśmy.


– …Tak, nie pamiętam.


– Ja tak samo. Ani rodziny, ani przyjaciół. W ogĂłle ich nie pamiętam.


– Tak.


– Co do tej kwestii – kontynuował nerwowo – czy mogło być tak… Ĺźe dołączyłem do druĹźyny i myślałem, Ĺźe spotkałem te osoby po raz pierwszy właśnie tutaj, ale moĹźe to wcale nie jest prawdą?


– …Ĺťe znaliście się przed przybyciem tutaj? – zapytała.


– Cóş, mĂłwię jedynie, Ĺźe jest taka moĹźliwość.


– Mogło tak być. Na przykład ja i…


Spojrzała na niego. Przelotny rzut oka. Jednak natychmiast odwrĂłciła wzrok.


– ty teĹź – skończyła.


Haruhiro wziął głęboki oddech.


– …Mogliśmy się znać, prawda? Jest taka moĹźliwość.


– Ale… – zaczęła.


– Tak?


– …skoro tego nie pamiętamy, nie ma to znaczenia.


– To nie…


…prawda,
chciał zaprzeczyć.


Ale miała rację.


Nie miało znaczenia to, co było między nimi w przeszłości… czy byli przyjaciółmi, parą, rodziną, jeśli oboje tego nie pamiętali, nie miało to znaczenia.


Ĺťadnego znaczenia.


– Jeśli tak się zastanowić, nie zapytałam cię jeszcze o imię – oznajmiła.


– Imię? – Haruhiro poczuł, jakby znienacka oberwał.


Choco nie znała jego imienia.


– Ach… No tak, racja, co nie? – zapytał.


Oczywiście.


Dopiero się poznali, więc nie było opcji, by je znała.


To naprawdę był tylko przypadek. Nim przybył do Grimgaru, znał dziewczynę o imieniu Choco. Po prostu ta tutaj miała takie samo imię.


“Ty Ĺźałosny mięczaku”. Jakbym to juĹź wcześniej słyszał… moĹźe tylko mi się wydaje.


Koniec końcĂłw to by było na tyle, nic więcej.


– Haruhiro – powiedział.


– Haruhiro… – Spuściła wzrok, po chwili jednak znowu na niego patrząc. – …Hmm. Mogę nazywać cię Hiro?


– Jasne.


To było dziwne. Czemu czuł taki gorąc w swoich gałkach ocznych? Nie rozumiał.


Yume nazywała go â€œpanem Haru”. Dla Merry był po prostu “Haru”. Zazwyczaj tak to szło.


Ale, jakoś… nazywano mnie tak wcześniej… czuję to.


Wołano tak na mnie.


Ktoś, gdzieś.


– Nie mam z tym problemu – dodał. – Oczywiście.


– Rozumiem. – Kucnęła, wpatrując się w jego twarz. – …Wszystko dobrze?


– Huh? Co masz na myśli? – Potarł oczy jednym palcem. – Wszystko okej, jasne?


Wyglądała, jakby coś podejrzewała.


Haruhiro wstał, rozciągając się lekko.


– Pora pĂłjść w kimono. …Co robiłaś, Choco? Jest dosyć późno.


– Musiałam się przewietrzyć – odpowiedziała.


– Nie moĹźesz zasnąć?


– Tak. Czasami tak mam.


Cóş, więc być moĹźe jeszcze na siebie wpadniemy.


Kogo obchodzi przeszłość, ktĂłrej nawet dobrze nie pamiętam? Ciągle jest przede mną przyszłość.


W tym momencie Choco, ktĂłra stoi przede mną, wydaje się ponura, nietowarzyska i nieprzystępna. Jej duĹźe ślepia przypominają mi malutkie zwierzę, pełne ostroĹźności, a dodatkowo nie patrzy ludziom w oczy, gdy z nimi rozmawia. Ale gdy jakimś sposobem nasz wzrok się spotka, moje serce bije jak szalone.


Jest w moim typie. Z pewnością mogę stwierdzić, Ĺźe jestem nią zainteresowany. Co w tym złego?


– Choco, jesteś złodziejem? – zapytał.


– …Jak zgadłeś? 


– Mogę powiedzieć po twoim ekwipunku. W końcu sam teĹź nim jestem.


– Ach. Wyglądasz jak takowy – zgodziła się.


– Hm? Niby w jaki sposĂłb?


– Jesteś chudy.


– Znaczy, to moĹźe akurat prawda, ale… Jestem złodziejem, bo jestem chudy? Taki masz właśnie obraz? Czy tak wyglądają dla ciebie złodzieje? Dlaczego ty nim zostałaś?


– Tak jakoś.


– Poszłaś z nurtem?


– Coś w tym stylu.


– Jaki masz pseudonim? – zapytał.


– Ten, ktĂłrego uĹźywamy jedynie wśrĂłd złodziei?


– Tak. W końcu oboje nimi jesteśmy.


– …Jakoś nie chcę go zdradzać – powiedziała.


– Nie? Cóş, w sumie teĹź niezbyt jestem zadowolony ze swego…


– I tak to nie ja go wymyślałam – dodała.


– To moĹźe powiemy je w tym samym momencie?


– Na raz?


– Zrobimy to na raz, dwa, trzy.


– Dobra.


– Okej. Raz, dwa, trzy…


– Bezczelny Kot.


– Stary Kocur.


Spojrzeli się na siebie.


Choco lekko wybuchnęła śmiechem.


– C-co? O co chodzi? – wyjąkał.


– Znaczy, proszę cię, Stary Kocur?


– …No wiem. Cały czas mi mĂłwiono, Ĺźe mam wiecznie zaspany wzrok. Pewnie wyglądam na staruszka.


– MĂłj teĹź pewnie wyniknął z powodu moich oczu – powiedziała.


– Bo wyglądają na bezczelne? Nie przez to, Ĺźe tak się zachowujesz?


– Być moĹźe.


– I chwila, oboje jesteśmy kotami – dodał.


– Niezły przypadek.


– Naprawdę to jest…


Czy to tylko przypadek?


Oczywiście, pewnie tak.


– Twoim nauczycielem jest Barbara-sensei? – zapytał.


– Kim jest Barbara? – odpowiedziała.


– Och, więc to nie ona. Jest osoba o takim imieniu w gildii.


– Hmm.


– Twoim nauczycielem jest facet?


– Tak. Jest straszny.


– Barbara-sensei takĹźe – zgodził się. – Jest kobietą, lecz jest niewyobraĹźalnie straszna…


– Nigdy nie powinnam zostać złodziejem – powiedziała Choco.


– Słyszałem jednak, Ĺźe w innych gildiach takĹźe jest ciężko.


– KaĹźda droga jest usłana cierniami? – zapytała.


– Chyba tak.


– Chciałabym podejść do tego na spokojnie – zaczęła narzekać.


– Wiesz, mi teĹź tak byłoby najlepiej…


– Czy odczuwasz tylko bĂłl?


– Tak – zgodził się bez zastanowienia. – Od razu przychodzi mi to do głowy. “Ach, to wszystko jest bolesne”.


– Mam tak samo.


– Rozumiem.


– Hej – powiedziała.


– Tak?


– Hiro, czy twoja druĹźyna teĹź zaakceptowała rozkaz?


– Rozkaz…


Tym razem naprawdę został zaskoczony. Przez chwilę poczuł się tak, jakby został uderzony w klatkę piersiową czymś niezbyt twardym.


– Rozkaz… Chwila, “też”? Choco, twoja druĹźyna bierze w tym udział? W tej operacji…?


– Ja nie chcę tego robić. Wygląda to na dosyć niebezpieczne. – Ciężko westchnęła, a jej grzywka lekko zafalowała. – Lecz najwyraĹşniej, weĹşmiemy w tym udział.

 

 

<<Poprzedni rozdział

Kolejny rozdział >>