Przebudzenie.
OtworzyĹ oczy. WydawaĹo mu siÄ, Ĺźe usĹyszaĹ czyjĹ gĹos.
ByĹo ciemno. ByÄ moĹźe noc? Lecz nie nieskoĹczenie czarno. ĹwiatĹa. Nad nim. JakiĹ rodzaj jasnoĹci. WyglÄ
daĹo na Ĺwiece. MaĹe, przymocowane do Ĺciany. Nie jedna, lecz wiele, rozmieszczonych w rĂłwnych odlegĹoĹciach, dokÄ
d tylko siÄgaĹ jego wzrok.
Co to za miejsce?
Z jakiegoĹ powodu byĹo mu ciÄĹźko oddychaÄ.
Kiedy sprĂłbowaĹ dotknÄ
Ä Ĺciany, okazaĹa siÄ twarda i skalista. To nie byĹa Ĺciana. To byĹa goĹa skaĹa. Nie dziwota, Ĺźe jego plecy byĹy obolaĹe po leĹźeniu w tym miejscu. Jego tyĹek teĹź.
ByÄ moĹźe byĹ w jaskini⌠Jaskini? Dlaczego miaĹby byÄ w jaskiniâŚ?
Ĺwiece znajdowaĹy siÄ dosyÄ wysoko. MoĹźliwe, Ĺźe byĹby w stanie siÄgnÄ
Ä po jednÄ
, gdyby wstaĹ; wĹaĹnie na takiej wysokoĹci byĹy zawieszone. Co wiÄcej nie zapewniaĹy nawet wystarczajÄ
co ĹwiatĹa, by mĂłgĹ zobaczyÄ swoje dĹonie czy tym bardziej stopy.
WyczuwaĹ jednak obecnoĹÄ innych w okolicy. PrzysĹuchawszy siÄ dokĹadniej, usĹyszaĹ cichy dĹşwiÄk brzmiÄ
cy niczym oddychanie.
Ludzie? Co, jeĹźeli nie? MĂłgĹ mieÄ kĹopoty. W jakiĹ sposĂłb wydawaĹy siÄ ludzkie.
– Jest tu kto? – zapytaĹ z wahaniem.
– Ach, tak. – JakiĹ mÄĹźczyzna wykrzyknÄ
Ĺ.
– Jestem tutaj⌠– NadeszĹa inna odpowiedĹş, najprawdopodobniej kobiety.
– Pewnie – rzuciĹ krĂłtko inny mÄĹźczyzna.
– Tyle zdÄ
ĹźyĹem zauwaĹźyÄ – dodaĹ ktoĹ inny.
– Ilu nas tutaj jest?
– PowinniĹmy policzyÄ?
– I⌠gdzie tak w ogĂłle jesteĹmy?
– Nie wiemâŚ
– Co? Nikt nie wie gdzie jesteĹmy?
– Co siÄ dzieje?
– Co to jest?
PowaĹźnie. Co tu do diabĹa siÄ dzieje? Co robiĹ w takim miejscu? I dlaczego? Jak dĹugo tutaj byĹ?
ChwyciĹ siÄ kurczowo za swojÄ
klatkÄ piersiowÄ
, jakby prĂłbowaĹ coĹ sobie z niej wyrwaÄ.
Nie miaĹ pojÄcia co siÄ dzieje. Jak dĹugo tutaj przebywaĹ? Dlaczego tutaj byĹ?
Kiedy zaczÄ
Ĺ zastanawiaÄ siÄ nad swojÄ
sytuacjÄ
, coĹ zaczÄĹo kĹuÄ go z tyĹu gĹowy. Lecz prysnÄĹo tak szybko, Ĺźe nie zdÄ
ĹźyĹ tego pochwyciÄ.
Nie wiedziaĹ. Niczego nie wiedziaĹ. ByĹ caĹkowicie zagubiony.
– Siedzenie tutaj niczego nie rozwiÄ
Ĺźe – powiedziaĹ jakiĹ mÄĹźczyzna niskim, chrapliwym gĹosem.
DaĹo siÄ sĹyszeÄ dĹşwiÄki, tak jakby ktoĹ stÄ
paĹ po kamieniach. Najwidoczniej powstaĹ.
– Idziesz gdzieĹâŚ? – zapytaĹ kobiecy gĹos.
– PĂłjdÄ wzdĹuĹź Ĺciany – odpowiedziaĹ. – SprĂłbujÄ iĹÄ w kierunku ĹwiatĹa. – Jego ton byĹ wyjÄ
tkowo spokojny.
Nie baĹ siÄ? Nie byĹ wstrzÄ
ĹniÄty z powodu tego wszystkiego?
W tym momencie znajdowaĹ siÄ pod drugÄ
ĹwiecÄ
. WyglÄ
daĹ na bardzo wysokiego.
ZdoĹaĹ dostrzec kawaĹek gĹowy mÄĹźczyzny w tym niezbyt duĹźym Ĺwietle. Jego wĹosy nie byĹy czarne. ByĹy⌠srebrne?
– TeĹź idÄ – powiedziaĹa kobieta.
– MyĹlÄ, Ĺźe ja teĹź – gĹos innego mÄĹźczyzny.
– C-czekajcie! W takim razie teĹź idÄ! – zawoĹaĹ kolejny.
– Jest jeszcze drugi kierunek – zauwaĹźyĹa inna osoba. GĹos brzmiaĹ wysoko, lecz prawdopodobnie byĹ to kolejny mÄĹźczyzna. – Chyba moĹźna iĹÄ w tamtÄ
stronÄ. ChoÄ nie ma tam Ĺwiec.
– JeĹli chcesz tam iĹÄ, nie krÄpuj siÄ – odpowiedziaĹ srebrnowĹosy i wyruszyĹ.
WyglÄ
daĹo na to, Ĺźe wszyscy bÄdÄ
podÄ
ĹźaÄ za nim. W takim razie bÄdzie lepiej, jeĹli teĹź pĂłjdÄ, pomyĹlaĹ. WstaĹ w poĹpiechu, nie chcÄ
c byÄ pozostawionym samemu sobie.
Nerwowo kroczyĹ naprzĂłd, przesuwajÄ
c dĹoniÄ
po skalistej Ĺcianie. Grunt nie byĹ gĹadki. ByĹ nierĂłwny, lecz wystarczajÄ
co dobry, by po nim chodziÄ.
KtoĹ szedĹ przed nim, a takĹźe za nim. Nie wiedziaĹ jednak kto.
OceniajÄ
c po gĹosach, nikt nie byĹ tutaj zbyt stary. Nie znam nikogo z nich⌠a przynajmniej tak sÄ
dzÄ, pomyĹlaĹ.
Kim byli ludzie, ktĂłrych znaĹ? Znajomi. Przyjaciele. Lecz kim dokĹadnie byli?
Dziwne. Nikt nie przychodziĹ mu do gĹowy. Nie, to tak jakby nagle znikali, gdy prĂłbowaĹ ich sobie przypomnieÄ na podstawie twarzy, ktĂłre pojawiaĹy siÄ w jego umyĹle.
Nie wiedziaĹ.
Nie staĹo siÄ tak jedynie z przyjaciĂłĹmi. Rodzina takĹźe. To nie tak, Ĺźe wcale ich nie znaĹ. To byĹo bardziej poczucie, Ĺźe powinien ich znaÄ, lecz nie mĂłgĹ ich sobie przypomnieÄ.
– MoĹźe lepiej bÄdzie o tym nie myĹleÄ – powiedziaĹ na gĹos.
– Czy coĹ⌠– zapytaĹ ktoĹ z tyĹu. Zdecydowanie gĹos mĹodej dziewczyny. – CoĹ mĂłwiĹeĹ?
– Nie, nic—
ZatrzymaĹ siÄ.
Nic waĹźnego? NaprawdÄ? Nic waĹźnego? W jaki niby sposĂłb nie byĹo to waĹźne?
PotrzÄ
snÄ
Ĺ gĹowÄ
, by rozjaĹniÄ umysĹ.
W pewnym momencie wyglÄ
daĹo na to, Ĺźe siÄ zatrzymaĹ. Powinienem iĹÄ dalej, pomyĹlaĹ.
MusiaĹ iĹÄ dalej. Lepiej o tym nie myĹleÄ. Im bardziej prĂłbowaĹ pamiÄtaÄ, tym miaĹ coraz mniejsze poczucie, Ĺźe wie.
RzÄ
d Ĺwiec ciÄ
gnÄ
Ĺ siÄ bez przerwy. W zasiÄgu wzroku nie byĹo widaÄ im koĹca.
Jak dĹugo szedĹ? Czy przeszedĹ duĹźo, czy nie? Nie mĂłgĹ tego stwierdziÄ. Jego wyczucie czasu i przestrzeni staĹo siÄ tÄpe.
– CoĹ tutaj jest – powiedziaĹ ktoĹ daleko z przodu. – Jest jasno. To⌠lampy?
– To Ĺźelazne kraty – oznajmiĹ srebrnowĹosy.
– M-myĹlisz, Ĺźe to wyjĹcie?! – wykrzyknÄ
Ĺ inny mÄĹźczyzna piskliwym i podekscytowanym gĹosem.
OdgĹosy krokĂłw byĹy coraz cichsze. Nawet w ciemnoĹci mĂłgĹ powiedzieÄ, Ĺźe wszyscy niezmiernie siÄ spieszyli.
WidziaĹ juĹź ĹşrĂłdĹa ĹwiatĹa. ByĹy o wiele jaĹniejsze niĹź Ĺwiece. Z pewnoĹciÄ
byĹy to lampy. WisiaĹy na Ĺcianach? OĹwietlaĹy coĹ, co wyglÄ
daĹo na ĹźelaznÄ
kratÄ.
SrebrnowĹosy jÄ
pochwyciĹ. Nie tylko jego wĹosy byĹy srebrne, do tego byĹ ubrany jak gangster. ZaczÄ
Ĺ gwaĹtownie niÄ
szarpaÄ, tak jak zrobiĹby to stereotypowy gangster, aĹź ta siÄ poruszyĹa.
– Otwieram je – zawoĹaĹ, ciÄ
gnÄ
c do siebie. Drzwi zrobione z Ĺźelaznych krat otworzyĹy siÄ z towarzyszÄ
cym temu skrzypieniem.
– OchâŚ! – Z kilku gardeĹ wydobyĹ siÄ w jednym momencie krzyk.
– MoĹźemy siÄ wydostaÄ?! – zawoĹaĹa stojÄ
ca za mÄĹźczyznÄ
kobieta, majÄ
ca na sobie jaskrawe ubrania.
– Tam sÄ
schody. MoĹźemy pĂłjĹÄ w gĂłrÄ. – Gangster przeszedĹ przez drzwi.
Za progiem znajdowaĹ siÄ ciasny, zatÄchĹy korytarz. Za nim kamienne stopnie. Nie byĹo tutaj Ĺźadnych Ĺwiec czy lamp, lecz ĹwiatĹo dostawaĹo siÄ tutaj z gĂłry.
Grupa wspinaĹa siÄ po schodach w pojedynczej linii, po jednym kroku.
Na szczycie znajdowaĹy siÄ kolejne Ĺźelazne kraty. WyglÄ
daĹy na takie, ktĂłrych nie da siÄ otworzyÄ.
– Jest tam kto?! OtwĂłrzcie drzwi! – Gangster wrzeszczaĹ niczym bestia i raz za razem waliĹ piÄĹciami w prÄty.
– Hej, ktoĹ, ktokolwiek, otwĂłrzcie! – doĹÄ
czyĹa do niego krzykliwie ubrana, niczym jedna wielka bĹyskotka, kobieta.
– Hej! OtwĂłrzcie te drzwi! Hej! – TakĹźe chĹopak z krÄconymi wĹosami stojÄ
cy za nimi.
Nie musieli dĹugo czekaÄ. MÄĹźczyzna zdjÄ
Ĺ rÄce z krat i odstÄ
piĹ. Najwidoczniej ktoĹ przyszedĹ.
PozostaĹa dwĂłjka ucichĹa. DaĹo siÄ sĹyszeÄ dĹşwiÄk otwieranego zamka. Drzwi siÄ otworzyĹy.
– WyĹaziÄ – powiedziaĹ mÄski gĹos. PrzypuszczaĹ, Ĺźe naleĹźy do osoby, ktĂłra otworzyĹa kraty.
WspiÄli siÄ schodami do kamiennego pomieszczenia. Nie byĹo w nim okien, lecz byĹ jasno oĹwietlony lampami. OprĂłcz schodĂłw, ktĂłrymi przyszli, byĹy teĹź inne prowadzÄ
ce wyĹźej.
CaĹe to miejsce wyglÄ
da strasznie staro, jakby nie przynaleĹźaĹo do wspĂłĹczesnego Ĺwiata. MÄĹźczyzna, ktĂłry nas wpuĹciĹ, takĹźe jest ubrany dziwacznie. To znaczy, on nie nosi ubraĹ. Te metalowe rzeczy, ktĂłre ma na sobie⌠zbroja? To co ma na gĹowie nazwaĹbym heĹmem. A ten obiekt zwisajÄ
cy z jego pasa nie wyglÄ
da na paĹkÄ policyjnÄ
. To miecz⌠czy coĹ podobnego? Zbroja, heĹm, miecz? Z jakiej epoki przybyĹ? W sumie to nie to jest tutaj problemem.
MÄĹźczyzna w zbroi pociÄ
gnÄ
Ĺ za czarniawy przeĹÄ
cznik na Ĺcianie.
Ĺciana i podĹoga zatrzÄsĹy siÄ lekko, a ciÄĹźki dĹşwiÄk rozbrzmiaĹ echem w pomieszczeniu. Ĺciana siÄ poruszyĹa.
OtworzyĹa siÄ. CzÄĹÄ Ĺciany wolno siÄ otworzyĹa.
OpadĹa w dĂłĹ, pozostawiajÄ
c po sobie otwĂłr. PodĹuĹźnÄ
, prostokÄ
tnÄ
dziurÄ.
– WyĹaziÄ – powiedziaĹ ponownie jedynie to sĹowo i wskazaĹ brodÄ
otwĂłr.
Gangster pierwszy wyszedĹ na zewnÄ
trz, a za nim kobieta. Za nimi wszyscy pozostali, przechodzÄ
c przez dziurÄ jeden po drugim, niczym ciÄ
gniÄci niewidzialnÄ
linÄ
.
Na zewnÄ
trz.
Tym razem naprawdÄ byli na zewnÄ
trz.
NastaĹ zmierzch lub byĹo przed Ĺwitem. Blado oĹwietlone niebo rozciÄ
gaĹo siÄ wszÄdzie, gdzie siÄgaĹ wzrok.
To byĹ szczyt maĹego wzgĂłrza.
Kiedy siÄ odwrĂłcili, ujrzeli ponad sobÄ
olbrzymiÄ
wieĹźÄ. Byli wewnÄ
trz niej⌠lub mĂłwiÄ
c precyzyjniej, pod niÄ
.
LiczÄ
c wszystkich w grupie, byĹo tutaj oĹmiu mÄĹźczyzn wliczajÄ
c w to jego, Gangstera i Loczka, a takĹźe cztery kobiety. W sumie dwunastka.
ByĹo ciemno, wiÄc nie widziaĹ zbyt duĹźo szczegĂłĹĂłw. WciÄ
Ĺź jednak potrafiĹ zauwaĹźyÄ ich sylwetki, z grubsza takĹźe ich ubiĂłr, fryzury czy wyglÄ
d twarzy. Tak jak siÄ spodziewaĹ, nie rozpoznawaĹ nikogo.
– MyĹlicie, Ĺźe to miasto? – zapytaĹ szczupĹy chĹopak ze lĹniÄ
cymi wĹosami. WskazywaĹ na drugÄ
stronÄ wzgĂłrza.
Spojrzawszy w tamtym kierunku zauwaĹźyĹ skupisko budynkĂłw.
Miasto. Zdecydowanie wyglÄ
daĹo na takowe. To musiaĹo byÄ to. Poza tym, Ĺźe byĹo otoczone wysokim pĹotem— Nie, nie pĹotem. ByĹo otoczone solidnymi, wysokimi murami.
– Raczej nie wyglÄ
da na miasto – powiedziaĹ chudy mÄĹźczyzna noszÄ
cy okulary z czarnymi oprawkami – a bardziej niczym zamek.
– Zamek⌠– wyszeptaĹ, lecz z jakiegoĹ powodu jego gĹos nie brzmiaĹ jak jego wĹasny.
– Um⌠– Drobna dziewczyna stojÄ
ca za nim nieĹmiaĹo zapytaĹa: – Jak myĹlisz, gdzie jesteĹmy?
– PosĹuchaj, pytanie mnie nie pomoĹźe.
– âŚRacja, oczywiĹcie. Um, k-ktokolwiek⌠wie? Gdzie znajduje siÄ to miejsce?
Nikt nie odpowiedziaĹ. JeĹli nie prĂłbowali umyĹlnie zamartwiaÄ dziewczyny lub skrywaÄ informacji z jakiegoĹ innego powodu, oznaczaĹo to, Ĺźe nikt z nich nie miaĹ zielonego pojÄcia.
– PowaĹźnie? – powiedziaĹ Loczek i podrapaĹ siÄ po swoich krÄconych wĹosach.
– Wiem! – odezwaĹ siÄ nagle mÄĹźczyzna o aparycji typowego lowelasa, klaskajÄ
c. MiaĹ na sobie dopasowany do ciaĹa, zszyty z czystych tkanin strĂłj – Dlaczego po prostu nie zapytamy tego typka?! Wiecie, tego co byĹ w tej zbroi czy czymĹ tam!
Wszyscy odwrĂłcili siÄ, by spojrzeÄ na wieĹźÄ.
I wtedy to siÄ staĹo.
WejĹcie zaczÄĹo siÄ kurczyÄ. Ĺciana unosiĹa siÄ, zapeĹniajÄ
c z powrotem otwĂłr.
– Hola, hola, czek—
Lowelas ruszyĹ w panice. SpóźniĹ siÄ.
WejĹcie zniknÄĹo, pozostawiajÄ
c miejsce, ktĂłrego kiedyĹ nie daĹo odróşniÄ siÄ od otoczenia.
– Och, no dalej, nie moĹźesz tego zrobiÄ! Czekaj, czekaj, stop! ProszÄ, chĹopie⌠– krzyczaĹ, w miÄdzyczasie prĂłbujÄ
c dotykaÄ ĹcianÄ w wielu miejscach i waliÄ w niÄ
piÄĹciami. Lecz nic siÄ nie staĹo.
Po chwili zawiedziony usiadĹ.
– Cóş, to jest problem – oznajmiĹa dziewczyna z dĹugimi wĹosami splecionymi w dwa warkocze. PowiedziaĹa sĹowo âproblemâ ze Ĺmiesznym akcentem.
– Czysta prawda – odpowiedziaĹ Loczek, przykucajÄ
c i zwieszajÄ
c gĹowÄ.
– PowaĹźnieâŚ? PowaĹźnie?
– I, teraz, z idealnym wyczuciem czaaaaaasu! – RozbrzmiaĹ wysoki, kobiecy gĹos-
Chwila, kto�
W ich grupie byĹy cztery dziewczyny: BĹyskotka, z warkoczami, drobna i nieĹmiaĹa, oraz jeszcze mniejsza, ktĂłra musiaĹa nie mieÄ nawet 150 cm wzrostu. GĹos ten nie brzmiaĹ jakby naleĹźaĹ do BĹyskotki, Warkocza czy NieĹmiaĹej. Prawdopodobnie nie byĹ to teĹź gĹos MaĹej.
– No wiecie, pojawiam siÄ. No wiecie, skupiam uwagÄ wszystkich. Gdzie jestem? Jestem tutaaaaaaj!
– Gdzie tutaj?! – zawoĹaĹ Lowelas, wstajÄ
c.
– Nie paaaaaanikujcie! Nie obaaaaawiajcie siÄ! Lecz teĹź siÄ nie rozluĹşniaaaajcie. Nie wyrywajcie sobie taaaaakĹźe wĹosĂłw z gĹowy!
– Czarararararan, czarararararararan. – ĹpiewaĹa coĹ w tym stylu. Kobieta wystawiĹa swojÄ
gĹowÄ zza kraĹca wieĹźy, gdzie najwidoczniej siÄ chowaĹa.
Czy jej fryzura to coĹ, co nazywajÄ
kucykami? ZastanawiaĹ siÄ.
– Heeeej. Czy wszyscy czujÄ
siÄ doooobrze? Witajcie w Grimgarze. Jestem waszym przewodnikiem, Hiyomuuuu. MiĹo was pooooznaÄ. Dogadujmy siÄ? Juupiiiii!
– Co za denerwujÄ
cy sposĂłb mĂłwienia – wymamrotaĹ mÄĹźczyzna z fryzurÄ
na jeĹźa i zazgrzytaĹ gĹoĹno zÄbami.
– Iik! – CofnÄĹa swojÄ
gĹowÄ za wieĹźÄ, lecz po chwili wystawiĹa jÄ
z powrotem. – JesteĹ tak straszny. Tak niebezpieczny. Nie deneeeeerwuj siÄ tak. Okej? Okej? Okej? Okej?
– WiÄc mnie nie wkurzaj. – CmoknÄ
Ĺ z niesmakiem.
– Tak, saaaaaaamcze! – WyskoczyĹa, stajÄ
c obok budynku i salutujÄ
c. – Od teraz bÄdÄ ostroĹźna, proszÄ pana! BÄdÄ naaaaaprawdÄ ostroĹźna, proszÄ pana? W porzÄ
dku? W porzÄ
dka, prawda? Hihi.
– Robisz to specjalnie, co nie?
– Ojej, zauwaĹźyĹeĹ? Ach, ach! Nie denerwuj siÄ! Nie bij mnie, nie kop mnie! Nie lubiÄ byÄ krzywdzona! OgĂłlnie chciaĹabym, byĹ byĹ dla mnie miiiiĹy! W kaĹźdym razie, mogÄ juĹź zaczÄ
Ä? MogÄ zaczÄ
Ä mojÄ
pracÄ?
– Pospiesz siÄ – odpowiedziaĹ Gangster niskim gĹosem. W odróşnieniu od JeĹźyka nie wyglÄ
daĹ na otwarcie wzburzonego. JednakĹźe jego ton wciÄ
Ĺź byĹ przeraĹźajÄ
cy.
– WiÄc w porzÄ
dku – zaczÄĹa z szerokim uĹmiechem. – ZacznÄ wiÄc wykonywaÄ swojÄ
pracÄ, okej?
Niebo stawaĹo siÄ coraz jaĹniejsze. ByĹo o wiele jaĹniej niĹź wczeĹniej, wiÄc musiaĹ byÄ to poranek, nie zmierzch. ĹwitaĹo.
– Na razie po prostu chodĹşcie za mnÄ
Ä
Ä
Ä
. Nie zostawajcie w tyleeee! – ZaczÄĹa iĹÄ, a jej dwa kucyki koĹysaĹy siÄ za niÄ
.
Rozejrzawszy siÄ, zobaczyli ĹcieĹźkÄ prowadzÄ
cÄ
w dóŠwzgĂłrza. Trawiaste pola rozciÄ
gaĹy siÄ po obu stronach ciemnej dróşki odsĹoniÄtej ziemi, ktĂłra byĹa zbita ze wzglÄdu na uĹźytkowanie. ZnajdowaĹy siÄ tutaj takĹźe wielkie, biaĹe kamienie rozrzucone w trawie porastajÄ
cej okolicÄ. CaĹa ich masa. Zbyt wiele. WyglÄ
daĹy prawie tak, jakby byĹy w uporzÄ
dkowanych rzÄdach.
Tak jakby ktoĹ uĹoĹźyĹ je w linii.
– Hej, czy to⌠– zapytaĹ Loczek, wskazujÄ
c biaĹe kamienie. – Czy to sÄ
⌠groby?
PrzeszĹy go ciarki.
MĂłwiÄ
c o tym, zauwaĹźyĹ jakieĹ napisy wyryte na nich. Przed niektĂłrymi z nich leĹźaĹy teĹź kwiaty. Cmentarz. Czy to wzgĂłrze byĹo cmentarzem?
Na czele grupy Hiyomu zachichotaĹa bez odwracania siÄ do nich.
– Aaaaaaa booo jaaa wieeem. Cóş, nie musicie siÄ na razie o to martwiÄ. Nie maaaartwcie siÄ. Jest dla was jeszcze za wczeĹnie. Mam nadziejÄ, Ĺźe jest jest dla waaaas za wczeĹnie. Hi hi hiâŚ
JeĹźyk znowu cmoknÄ
Ĺ z niesmakiem, kopiÄ
c piach. WyglÄ
daĹ na nieĹşle wkurzonego, choÄ wyglÄ
daĹo na to, Ĺźe planowaĹ na razie podÄ
ĹźaÄ za kobietÄ
.
Gangster poczÄ
Ĺ juĹź iĹÄ. Okularnik, BĹyskotka i MaĹa ruszyli za nim.
– Hola! Ja teĹź, ja teĹź! Ja teĹź! – krzyknÄ
Ĺ Lowelas i pogoniĹ za nimi, po drodze siÄ potykajÄ
c.
WyglÄ
daĹo na to, Ĺźe nie ma innego wyboru. MusiaĹ pĂłjĹÄ z nimi. Lecz gdzie chciaĹa ich zabraÄ? Gdzie byĹo to miejsce?
– Ach⌠– westchnÄ
Ĺ, spoglÄ
dajÄ
c w niebo.
Co to byĹo? DosyÄ nisko na niebie. To nie mogĹo byÄ sĹoĹce. ByĹo jednak za duĹźe na gwiazdÄ. Tak czy siak nie byĹo peĹnym koĹem. KsztaĹt byĹ gdzieĹ pomiÄdzy pĂłĹksiÄĹźycem, a sierpem. To znaczy, Ĺźe byĹ to ksiÄĹźyc? JednakĹźe byĹby to dziwny ksiÄĹźyc.
– Jest czerwony – powiedziaĹ na gĹos. ZamrugaĹ, spoglÄ
dajÄ
c na niego ponownie. NiewaĹźne ile razy na niego patrzyĹ, wciÄ
Ĺź byĹ ciemnoczerwony.
Za nim NieĹmiaĹa gĹoĹno przeĹknÄĹa ĹlinÄ. OdwrĂłciĹ siÄ i zauwaĹźyĹ, Ĺźe ona takĹźe gapi siÄ w gĂłrÄ.
– Ach – oznajmiĹa Warkocz. WyglÄ
daĹo na to, Ĺźe teĹź to zauwaĹźyĹa. MrugnÄĹa kilkakrotnie i zachichotaĹa. – Pan KsiÄĹźyc jest czerwony. To naprawdÄ Ĺadne.
MÄĹźczyzna ze lĹniÄ
cymi wĹosami spojrzaĹ na owy obiekt wiszÄ
cy na ĹwitajÄ
cym nieboskĹonie, stojÄ
c nieruchomo z nieobecnym spojrzeniem na twarzy.
– Och⌠– wydukaĹ jedynie Loczek z szeroko otwartymi oczyma.
WyjÄ
tkowo duĹźy, lecz wyraĹşnie cichy mÄĹźczyzna wydaĹ z siebie cichy jÄk.
Nie wiedziaĹ gdzie to jest. SkÄ
d przybyĹ? Jak siÄ tutaj dostaĹ? TakĹźe tych rzeczy nie wiedziaĹ. Nie mĂłgĹ sobie przypomnieÄ. Ale⌠byĹa jedna rzecz, ktĂłrej byĹ pewny.
KsiÄĹźyc w tym innym miejscu nie byĹ czerwony.
Czerwony ksiÄĹźyc byĹ po prostu dziwny.